Вы находитесь на странице: 1из 19

6. Grupa krwi.

Śledziłem ją przez cały dzień oczyma innych ludzi, ledwie świadom


swojego własnego otoczenia.
Nie oczami Mike’a Newtona, ponieważ nie mogłem już znieść jego
odrażających fantazji i nie oczami Jessiki Stanley, ponieważ jej uraza do
Belli denerwowała mnie w sposób niebezpieczny dla tej małostkowej
dziewczyny. Angela Weber stanowiła dobry wybór, jeśli jej oczy były
dostępne. Jej życzliwość sprawiała, że łatwo było przebywać w jej głowie.
Czasami to nauczyciele dostarczali najlepszego widoku.
Byłem zaskoczony, kiedy obserwowałem jej potknięcia w ciągu dnia – o
nierówności chodnika, zgubione przez kogoś książki, a najczęściej jej
własne stopy – że ludzie, których myśli podsłuchiwałem, uważali ją za
niezgrabną.
Rozważyłem to. To prawda, że często miała problem ze staniem prosto.
Przypomniałem sobie, jak zahaczyła o stolik tego pierwszego dnia,
poślizgnęła się na lodzie przed wypadkiem, potknęła o próg wczoraj…
Jakie to dziwne – mieli rację. Była niezgrabna.
Nie wiem, dlaczego uznałem to za takie zabawne, ale śmiałem się
głośno, gdy szedłem z historii Ameryki na angielski. Kilku ludzi rzuciło mi
podejrzliwe spojrzenia. Jakim cudem nie zauważyłem tego wcześniej?
Może dlatego, że była w niej jakaś gracja, gdy stała bez ruchu, sposób w
jaki trzymała głowę, kształt jej szyi…
Teraz nie było w niej żadnej gracji. Pan Varner obserwował właśnie, jak
zahaczyła czubkiem stopy o dywan i dosłownie spadła na swoje krzesło.
Znów się zaśmiałem.
Czas mijał niewiarygodnie powoli, gdy czekałem na szansę, by
zobaczyć ją własnymi oczami. Wreszcie zadzwonił dzwonek. Poszedłem
szybko na stołówkę, by zająć miejsce. Byłem jednym z pierwszych
uczniów, którzy tam dotarli. Wybrałem stolik, który stał zwykle pusty,
zyskując pewność, że skoro ja tam usiadłem, to już taki pozostanie.
Kiedy moi bracia i siostry weszli i zobaczyli, że siedzę samotnie na
nowym miejscu, nie byli zaskoczeni. Alice musiała ich ostrzec.
Rosalie przeszła obok mnie, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
Idiota.
Ona i ja nie mieliśmy nigdy łatwych stosunków – obraziłem ją zaraz na
początku naszej znajomości i od tamtego czasu znalazłem się jakby na
równi pochyłej - ale wyglądało na to, że od kilku dni jest jeszcze bardziej
wściekła niż zwykle. Westchnąłem. Rosalie uważała, że wszystko ma z nią
jakiś związek.
Jasper obdarzył mnie półuśmiechem, kiedy przechodził.
Powodzenia, pomyślał z powątpiewaniem.
Emmett przewrócił oczami i potrzasnął głową.
Stracił zdrowe zmysły, biedny dzieciak.
Alice szczerzyła swoje zbyt jasno lśniące zęby.
Czy mogę z nią teraz porozmawiać??
- Trzymaj się od tego z daleka – powiedziałem do niej pod nosem.
Mina jej zrzedła, ale po chwili znów się uśmiechnęła.
Dobrze. Upieraj się dalej. To tylko kwestia czasu.
Znów westchnąłem.
Nie zapomnij o dzisiejszej biologii, przypomniała mi.
Pokiwałem głową. Nie, nie zapomniałem o tym.
Podczas mojego oczekiwania na przybycie Belli, podglądałem ją oczami
jakiegoś pierwszoroczniaka, który szedł za Jessicą do stołówki. Właśnie
rozwodziła się na temat zbliżającego się balu, ale Bella nic nie mówiła. Nie
żeby Jessica dawała jej na to jakąś szansę.
Gdy tylko Bella weszła do stołówki, pobiegła oczami do stolika, gdzie
siedziało moje rodzeństwo. Patrzyła przez chwilę, a potem zmarszczyła
czoło i spuściła wzrok na podłogę. Nie zauważyła mnie.
Wyglądała na… smutną. Poczułem przemożną ochotę, by wstać i iść
usiąść koło niej, by jakoś ją pocieszyć – tyle że nie wiedziałem, co by ją
pocieszyło. Nie miałem pojęcia, co spowodowało jej smutek. Jessica nadal
paplała o balu. Czy Belli było smutno, bo miała go przegapić? To nie
wydawało mi się prawdopodobne…
Ale mógłbym coś na to poradzić, jeśli tylko miała ochotę.
Na lunch kupiła sobie tylko butelkę lemoniady, nic więcej. Czy to
wystarczy? Czy nie potrzebowała czegoś bardziej pożywnego? Nigdy
wcześniej nie przykładałem zbyt wielkiej wagi do ludzkiej diety.
Ludzie są tak rozpaczliwie delikatni! Istniało milion różnych rzeczy, o
które mogłem się martwić…
- Edward Cullen znów się na ciebie gapi – usłyszałem głos Jessiki. –
Ciekawe, dlaczego siedzi dzisiaj sam.
Byłem wdzięczny Jessice – mimo że była teraz jeszcze bardziej
dotknięta – ponieważ Bella uniosła głowę i rozglądała się tak długo, dopóki
nie napotkała mojego wzroku.
Na jej twarzy nie został już żaden ślad smutku. Pozwoliłem sobie mieć
nadzieję, że jego przyczyną było to, że myślała, że wcześniej wyszedłem
ze szkoły. Uśmiechnąłem się na tę myśl.
Kiwnąłem na nią palcem. Wyglądała na tak zaskoczoną, że miałem
ochotę znów jej podokuczać.
Puściłem do niej oko. Opadła jej szczęka.
- Czy on ma na myśli ciebie? – spytała niegrzecznie Jessica.
- Może potrzebuje pomocy z pracą domową z biologii – powiedziała
niskim, niepewnym głosem. – Hm. Lepiej pójdę zobaczyć, czego chce.
To było kolejne tak.
Potknęła się dwa razy idąc w stronę mojego stolika, mimo że na drodze
nic nie było oprócz idealnie gładkiej podłogi. Doprawdy, jak mogłem to
przegapić? Być może, przywiązywałem większą uwagę do jej
niesłyszalnych myśli… Co jeszcze przegapiłem?
Bądź szczery, utrzymaj lekki ton, powtarzałem niczym mantrę.
Zatrzymała się po przeciwnej stronie stołu, zawahała się. Wziąłem
głęboki wdech przez nos.
Poczuj ogień, pomyślałem sucho.
- Może usiądziesz dzisiaj ze mną? – spytałem.
Odsunęła krzesło i przycupnęła na nim, wpatrując się we mnie.
Wyglądała na zdenerwowaną, ale to, że jednak usiadła było kolejnym tak.
Czekałem, aż coś powie.
Zajęło to chwilę, ale w końcu się odezwała:
- A to ci niespodzianka.
- No cóż… - zawahałem się. – Uznałem, że skoro i tak skończę w piekle,
mogę przynajmniej na to w pełni zasłużyć.
Dlaczego to powiedziałem? Przynajmniej było to szczere. I może
usłyszy nutę ostrzeżenia w tych słowach. Może zrozumie, że powinna
wstać i odejść tak szybko jak to tylko możliwe…
Nie wstała. Patrzyła nie mnie, jakby oczekując na dalszy ciąg.
- Wiesz, że nie mam pojęcia, o co ci chodzi – powiedziała, kiedy nie
kontynuowałem.
Poczułem ulgę. Uśmiechnąłem się.
- Wiem.
Trudno było ignorować myśli eksplodujące za jej plecami. Poza tym, i
tak chciałem zmienić temat.
- Myślę, że twoi przyjaciele są na mnie źli, że cię im ukradłem.
Nie wydawało się, by to ją zmartwiło.
- Jakoś to przeżyją.
- Mogę im cię nie oddać – nie miałem pojęcia, czy starałem się być
teraz szczery, czy znów jej dokuczyć. Bycie blisko niej sprawiało, że w
swoich własnych myślach nie mogłem odnaleźć sensu.
Bella przełknęła głośno ślinę.
Zaśmiałem się na widok wyrazu jej twarzy.
- Wyglądasz, jakbyś się bała – to naprawdę nie powinno być zabawne.
Powinna się bać.
- Nie boję się – była kiepskim kłamcą. To, że jej głos się załamał też
nie pomogło. – Jestem zaskoczona… Skąd ta zmiana?
- Mówiłem ci – przypomniałem jej. – Mam już dość trzymania się od
ciebie z daleka. Więc daję sobie z tym spokój.
Z wysiłkiem zachowałem uśmiech na twarzy. Bycie szczerym i
utrzymywanie lekkiego tonu jednocześnie nie działało zbyt dobrze.
- Spokój? – powtórzyła zdumiona.
- Tak. Daję sobie spokój z byciem dobrym – i najwyraźniej z
utrzymywaniem lekkiego tonu również. – Teraz będę robił to, na co mam
ochotę i niech się dzieje co chce – to było dość szczere. Niech zobaczy mój
egoizm. Niech to ją ostrzeże.
- Znów się pogubiłam.
Byłem dość samolubny, by się z tego cieszyć.
- W twoim towarzystwie zawsze gadam za dużo. To jeden z moich
problemów.
Raczej mało znaczący w porównaniu z resztą.
- Nie martw się. I tak nic z tego nie rozumiem – zapewniła mnie.
Dobrze. To znaczy, że ze mną zostanie.
- Na to właśnie liczę.
- Czyli, mówiąc normalnie, zostajemy przyjaciółmi?
Rozważyłem to przez chwilę.
- Przyjaciółmi… - powtórzyłem. Nie podobał mi się dźwięk tego wyrazu.
To za mało.
- Albo i nie – mruknęła. Wyglądała na zakłopotaną.
Czy uważała, że nie lubię jej na to wystarczająco?
Uśmiechnąłem się.
- Myślę, że możemy spróbować. Ale ostrzegam cię, że nie jestem dla
ciebie dobrym kandydatem na przyjaciela.
Czekałem na jej odpowiedź, rozdarty na dwoje – pragnąc, by wreszcie
usłyszała i zrozumiała moje ostrzeżenie, a jednocześnie myśląc, że umrę,
jeśli to się stanie. Jakie to melodramatycznie. Stawałem się taki ludzki.
Jej serce zaczęło bić szybciej.
- Ciągle to powtarzasz.
- Bo mnie nie słuchasz – powiedziałem, znów zbyt natarczywie. –
Czekam, aż w końcu w to uwierzysz. Zaczniesz mnie unikać, jeśli jesteś
bystra.
Zwęziła oczy.
- Myślę, że właśnie jasno powiedziałeś, co sądzisz na temat mojej
inteligencji.
Nie wiedziałem, co dokładnie miała na myśli, ale uśmiechnąłem się
przepraszająco. Chyba przez przypadek ją uraziłem.
- A więc – powiedziała wolno. – Dopóki nie jestem… dość bystra,
spróbujemy się przyjaźnić, tak?
- Na to wygląda.
Spuściła wzrok, wpatrując się w butelkę lemoniady, którą trzymała w
dłoniach.
Stara ciekawość wróciła.
- O czym myślisz? – spytałem. Co za ulga, że wreszcie mogłem
wypowiedzieć te słowa na głos.
Spojrzała mi w oczy. Jej oddech przyśpieszył, na policzki wpłynął
szkarłat. Nabrałem powietrza, by poczuć jego nowy smak.
- Zastanawiam się, kim jesteś.
Zamarłem z uśmiechem na ustach. Paniczny strach skręcał moje
wnętrzności.
To oczywiste, że się nad tym zastanawiała. Nie była głupia. Nie mogłem
mieć nadziei, że nie zwróci uwagi na coś tak oczywistego.
- I jak ci idzie? – spytałem, nadając głosowi możliwie najlżejszy ton.
- Kiepsko – przyznała.
Odczułem nagłą ulgę. Zachichotałem.
- Jakie są twoje teorie?
Nie mogły być gorsze niż prawda, nieważne, co przyszło jej do głowy.
Nic nie mówiła. Jej policzki stały się jeszcze bardziej czerwone.
Wyczuwałem ich ciepło w powietrzu.
- Nie powiesz mi? - Wypróbowałem na niej mój przekonujący ton. Na
innych ludziach działał bez zarzutu.
Potrzasnęła głową.
- To zbyt krępujące.
Argh. Niewiedza była gorsza niż wszystko inne. Dlaczego jej spekulacje
miałyby ją krępować? Nie mogłem tego znieść.
- Wiesz, to naprawdę frustrujące.
Moja skarga coś w niej poruszyła. Błysnęła oczami, a słowa z jej ust
popłynęły szybciej niż zwykle.
- Nie, nie sadzę, żeby to było frustrujące. Tylko dlatego, że ktoś nie
chce komuś powiedzieć o czym myśli, komuś, kto nieustannie wtrąca
enigmatyczne uwagi specjalnie po to, żeby tamten ktoś nie spał w nocy i
zastanawiał się, co one mogą oznaczać… Co w tym niby takiego
frustrującego?
Zmarszczyłem brwi, zmartwiony odkryciem, że miała rację. Nie byłem
w porządku wobec niej.
Mówiła dalej.
- Albo jeszcze lepiej, powiedzmy, że tamten ktoś robi mnóstwo
dziwacznych rzeczy – najpierw ratuje ci życie wbrew prawom przyrody, a
następnego dnia unika cię jak ognia. I niczego nie tłumaczy mimo
obietnicy. To również byłoby bardzo mało frustrujące.
To była najdłuższa wypowiedź, jaka kiedykolwiek padła z jej ust.
Dodałem kolejną cechę do mojej listy.
- Masz charakterek, prawda?
- Nie lubię podwójnych standardów.
Oczywiście, jej irytacja była całkowicie uzasadniona.
Wpatrywałem się w nią, zastanawiając się, czy jest cokolwiek, co
mógłbym dla niej zrobić, dopóki wrzask w głowie Mike’a Newtona mnie nie
rozproszył.
Był tak zdenerwowany, że aż zachichotałem.
- O co chodzi? – spytała natarczywie.
- Wygląda na to, że twój chłopak uważa, że jestem dla ciebie niemiły.
Zastanawia się, czy tu nie podejść i nie wszcząć bójki – chciałbym to
zobaczyć. Znów się zaśmiałem.
- Nie mam pojęcia, o kim mówisz – powiedziała chłodno. – Ale jestem
pewna, że się mylisz.
Bardzo spodobał mi się sposób, w jaki pozbawiła go wszelkich praw
wobec siebie tym jednym zdaniem.
- Nie mylę się. Mówiłem ci, większość ludzi łatwo rozszyfrować.
- Z wyjątkiem mnie, oczywiście.
- Tak. Z wyjątkiem ciebie. – Czy musiała być wyjątkiem od wszelkich
reguł? Czy nie byłoby sprawiedliwiej – biorąc pod uwagę to wszystko, z
czym musiałem sobie radzić – gdybym mógł słyszeć jakąkolwiek część jej
myśli? Czy prosiłem o zbyt wiele? – Ciekawe, dlaczego tak jest.
Spojrzałem w jej oczy, ponawiając próbę…
Odwróciła wzrok. Otworzyła lemoniadę i szybko upiła łyk, wpatrując się
w stół.
- Nie jesteś głodna? – spytałem.
- Nie – nadal wpatrywała się w pusty blat. – A ty?
- Nie, nie jestem głodny – odparłem. Zdecydowanie nie byłem.
Ciągle nie unosiła wzroku. Zacisnęła wargi. Czekałem.
- Czy możesz wyświadczyć mi przysługę? – spytała, nagle znów patrząc
mi w oczy.
Czego ode mnie chciała? Czy poprosi o prawdę, której nie mogłem jej
powiedzieć – prawdę, której nie chciałem by kiedykolwiek poznała?
- To zależy.
- To nic wielkiego – obiecała.
Czekałem, znowu zaciekawiony.
- Zastanawiałam się… - powiedziała wolno, wpatrując się w butelkę
lemoniady, wodząc małym placem po brzegu jej szyjki. – Czy mógłbyś
mnie ostrzec następnym razem, gdy zdecydujesz ignorować mnie dla
mojego dobra? Tak tylko, żebym mogła się przygotować.
Chciała ostrzeżenia? To oznaczało, że bycie ignorowaną było złą
rzeczą… Uśmiechnąłem się.
- Tak będzie sprawiedliwie – zgodziłem się.
- Dzięki – powiedziała, unosząc wzrok. Na jej twarzy malował się wyraz
takiej ulgi, że znów zapragnąłem się zaśmiać – czując własny przypływ
ulgi.
- Czy dostanę coś w zamian? – spytałem z nadzieją.
- Jedną rzecz – zezwoliła.
- Zdradź mi jedną teorię.
Zaczerwieniła się.
- Nie tą jedną.
- Nie określiłaś dokładnie, obiecałaś jedną rzecz – wykłócałem się.
- Sam łamałeś obietnice – odbiła piłeczkę.
Tutaj mnie miała.
- Tylko jedną. Nie będę się śmiał.
- Będziesz – wyglądało na to, że jest tego pewna, mimo że nie mogłem
wyobrazić sobie niczego, co byłoby w tym zabawne.
Po raz drugi spróbowałem perswazji. Spojrzałem głęboko w jej oczy –
nie było to trudne, skoro jej oczy były takie głębokie – i szepnąłem:
- Proszę.
Zamrugała zmieszana.
Nie do końca o to mi chodziło.
- Yyy, co? – spytała. Wyglądała na oszołomioną. Co jest z nią nie tak?
Nie poddawałem się.
- Zdradź mi jedną małą teorię – poprosiłem miękkim, łagodnym
głosem, hipnotyzując ją wzrokiem.
Ku mojemu zaskoczeniu i satysfakcji, wreszcie podziałało.
- Czy ja wiem, ugryzł cię radioaktywny pająk?
Komiksy? Nic dziwnego, że była przekonana, że będę się śmiał.
- Nie jesteś zbyt kreatywna – droczyłem się z nią, starając się ukryć
świeży napływ ulgi.
- Przykro mi, to wszystko, na co wpadłam – odparła urażona.
Ulga stała się jeszcze większa. Znów mogłem jej dogryzać.
- Nie zbliżyłaś się do rozwiązania zagadki ani o krok.
- Żadnych pająków?
- Żadnych.
- I żadnej radioaktywności?
- Żadnej.
- Cholera – westchnęła.
- Kryptonit też na mnie nie działa – powiedziałem szybko, nim zdążyła
zapytać o ugryzienia. A potem to już musiałem się roześmiać – miała mnie
za superbohatera!
- Miałeś się nie śmiać, pamiętasz?
Zacisnąłem wargi.
- Kiedyś się dowiem – obiecała.
A kiedy to się stanie, ucieknie.
- Wolałbym, żebyś nie próbowała – odparłem już bez krzty
dokuczliwości w głosie.
- Dlaczego?
Byłem jej winny szczerość. Spróbowałem się uśmiechnąć, by moje
słowa brzmiały mniej groźnie.
- Co, jeśli nie jestem superbohaterem? Co, jeśli jestem tym złym?
Otworzyła trochę szerzej oczy, rozchyliła odrobinę wargi.
- Och – powiedziała. Po chwili dodała – Rozumiem.
Wreszcie mnie usłyszała.
- Doprawdy? – spytałem, starając się ukryć, jakie katusze przeżywam.
- Jesteś niebezpieczny? – zgadła. Jej serce i oddech przyśpieszyły.
Nie mogłem jej odpowiedzieć. Czy to była moja ostatnia chwila
spędzona z nią? Czy teraz ucieknie? Czy wolno mi powiedzieć jej, że ją
kocham, zanim odejdzie? A może to tylko bardziej ją przerazi?
- Ale nie jesteś zły – szepnęła, potrząsając głowa, bez strachu w
przejrzystych oczach. – Nie, nie wierzę, że jesteś zły.
- Mylisz się – westchnąłem ciężko.
Oczywiście, byłem zły. Czy nie radowałem się teraz w duchu, że myśli o
mnie lepiej, niż na to zasługuję? Gdybym był dobra osobą, trzymałbym się
od niej z daleka.
Wyciągnąłem rękę przez stół, za wymówkę mając sięgnięcie po
zakrętkę od jej butelki. Nie odsunęła się, gdy moja ręka nagle znalazła się
bliżej niej. Naprawdę się mnie nie bała. Jeszcze nie.
Zakręciłem zakrętką niczym bąkiem, wpatrując się w nią zamiast Belli.
Miałem zamęt w głowie.
Uciekaj, Bello, uciekaj. Nie mogłem się zmusić, by wypowiedzieć te
słowa na głos.
Zerwała się z krzesła.
- Spóźnimy się na lekcje – powiedziała, gdy właśnie zacząłem się
obawiać, że w jakiś sposób usłyszała moje nieme ostrzeżenie.
- Ja dziś nie idę.
- Dlaczego nie?
Bo nie chcę cię zabić.
- Dobrze jest zrobić sobie wolne od czasu do czasu.
Mówiąc dokładnie, było dobrze dla ludzi, gdy wampiry robiły sobie
wolne, gdy miało dojść do rozlewu krwi - pan Banner miał zamiar ustalać
dziś na lekcji jej grupy. Alice już zerwała się ze swoich porannych zajęć.
- No cóż, ja idę – odparła. Nie zdziwiło mnie to. Była odpowiedzialna –
zawsze postępowała właściwie.
Była moim przeciwieństwem.
- W takim razie do zobaczenia później – powiedziałem, starając się
mówić lekkim tonem. Wpatrywałem się w wirującą nakrętkę. A tak przy
okazji, uwielbiam cię… w przerażający, niebezpieczny sposób.
Zawahała się i przez chwilę miałem nadzieję, że jednak ze mną
zostanie. Ale zadzwonił dzwonek i pobiegła na lekcję.
Poczekałem aż odejdzie i schowałem zakrętkę do kieszeni – pamiątkę
naszej najbardziej znaczącej rozmowy. Wyszedłem na deszcz, kierując się
do samochodu.
Włączyłem moją ulubioną uspokajającą płytę – tę samą, której
słuchałem pierwszego dnia – ale nie przysłuchiwałem się nutom
kompozycji Debussy’ego zbyt długo. Inne nuty zaczęły śmigać po mojej
głowie, fragment utworu, który bardzo mi się spodobał i zaintrygował
mnie. Wyłączyłem odtwarzacz i wsłuchałem się w muzykę w mojej głowie,
odgrywając ten fragment w myślach, dopóki nie osiągnął pełnej harmonii.
Moje palce zaczęły poruszać się instynktownie, przebiegając po
wyimaginowanej klawiaturze.
Nowa kompozycja kształtowała się w mojej głowie, gdy moją uwagę
przyciągnęła fala mentalnego bólu.
Skierowałem w tę stronę swój umysł.
Czy ona zemdleje? Co mam robić? panikował Mike.
Sto jardów ode mnie Mike Newton opuszczał wiotkie ciało Belli na
chodnik. Osunęła się na mokry beton. Miała zamknięte oczy, a skórę
kredowobiałą niczym nieboszczka.
Niemalże wyrwałem drzwi od samochodu.
- Bello? – krzyknąłem.
Na jej twarzy nie zaszła żadna zmiana.
Moje ciało stało się zimniejsze od lodu.
Ze złością przeczesywałem myśli Mike’a, uświadamiając sobie jak
bardzo jest zaskoczony i wściekły. Myślał tylko o swoim gniewie do mnie,
więc nie dowiedziałem się, co się stało Belli. Jeśli zrobił jej krzywdę,
zniszczę go.
- Co się stało? Jest ranna? – spytałem natarczywie, starając się zmusić
go do skupienia. Konieczność chodzenia w ludzkim tempie doprowadzała
mnie do szału. Nie powinienem przyciągać uwagi do mojej prędkości.
Usłyszałem bicie jej serca i równy oddech. Gdy tak się w nią
wpatrywałem, zauważyłem, że zaciska mocniej powieki. To złagodziło
trochę mój strach.
Zobaczyłem wspomnienia przebiegające przez głowę Mike’a, obrazy z
klasy od biologii. Głowa Belli na ławce, zieleń jej skóry. Krople krwi
spadające na białe tekturki…
Ustalanie grup krwi.
Stanąłem w miejscu, wstrzymując oddech. Jej zapach był jedną rzeczą,
jej cieknąca krew zupełnie inną.
- Myślę, że zemdlała – powiedział Mike, niespokojny i urażony
jednocześnie. – Nie mam pojęcia dlaczego, nawet nie nakłuła sobie palca.
Zalała mnie fala ulgi, znów zacząłem oddychać. Poczułem smak
powietrza. Och, była w nim słaba woń ranki Mike’a Newtona. Dawno temu,
mogłaby mi się wydać atrakcyjna.
Uklęknąłem obok dziewczyny, czując na karku oddech wściekłego z
powodu mojej interwencji Mike’a.
- Bello, słyszysz mnie?
- Nie – jęknęła. – Idź sobie.
Moja ulga była tak wielka, że się zaśmiałem. Nic jej nie było.
- Odprowadzałem ją właśnie do pielęgniarki – powiedział Mike. – ale nie
chciała iść dalej.
- Zajmę się nią. Możesz wracać na lekcje – powiedziałem, uwalniając
go od obowiązku.
Zacisnął szczęki.
- Nie. To ja miałem to zrobić.
Nie miałem zamiaru stać bezczynnie, kłócąc się z tym łajdakiem.
Podekscytowany i przerażony, na wpół wdzięczny, na wpół
skrzywdzony tym trudnym położeniem, które sprawiło, że dotknięcie jej
stało się koniecznością, delikatnie uniosłem Bellę z chodnika. Trzymałem
ją w ramionach, dotykając jedynie jej ubrań i starając się utrzymać
pomiędzy naszymi ciałami możliwie największy dystans. Ruszyłem do
przodu, spieszyło mi się, by zapewnić jej bezpieczeństwo – słowem,
sprawić, by znalazła się jak najdalej ode mnie.
Jej oczy nagle się otworzyły. Malowało się w nich zdumnienie.
- Postaw mnie na ziemi! – rozkazała słabym głosem. Sądząc po wyrazie
jej twarzy, znów była skrępowana. Nie lubiła okazywać słabości.
- Wyglądasz okropnie – powiedziałem jej, uśmiechając się od ucha do
ucha z radości, że nic jej nie jest poza słabą głową i żołądkiem.
- Postaw mnie na ziemi! – zażądała znowu pobielałymi wargami.
- A więc mdlejesz na widok krwi? – czy mogło być coś bardziej
ironicznego?
Zamknęła oczy i zacisnęła wargi.
- I to nawet nie swojej własnej – dodałem z szerszym uśmiechem.
Dotarliśmy do biura. Drzwi były uchylone, więc otworzyłem je szerzej
kopniakiem.
Zaskoczona pani Cope zerwała się na nogi.
- Mój Boże – sapnęła, przyglądając się uważnie bladej dziewczynie w
moich ramionach.
- Zemdlała na biologii – wyjaśniłem, nim jej wyobraźnia miała szansę
wymknąć się spod kontroli.
Pani Cope pobiegła, by otworzyć drzwi do gabinetu pielęgniarki. Bella
znów otworzyła oczy, przyglądając się jej. Usłyszałem wewnętrzne
zaskoczenie starszawej pielęgniarki, gdy delikatnie kładłem dziewczynę na
zniszczonym łóżku. Gdy tylko Bella na nim spoczęła, oddaliłem się od niej
na szerokość pokoju. Moje ciało było zbyt podekscytowane, zbyt
rozochocone, moje mięśnie zbyt napięte, a usta pełne jadu. Była taka
ciepła i pachnąca.
- To nic wielkiego – zapewniłem pielęgniarkę. – Ustalali grupy krwi na
biologii.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Zawsze się jakiś trafi.
Stłumiłem wybuch śmiechu. Nic dziwnego, że to akurat Bella nim była.
- Poleż przez chwilkę, kochanie – powiedziała pani Hammond. – Zaraz
ci przejdzie.
- Wiem – odparła Bella.
- Czy to ci się często zdarza? – spytała pielęgniarka.
- Czasami – przyznała dziewczyna.
Rozkaszlałem się, starając się ukryć wybuch śmiechu.
To przyciągnęło do mnie uwagę pielęgniarki.
- Możesz już wrócić do klasy – powiedziała.
Spojrzałem jej prosto w oczy i skłamałem z idealną pewnością siebie:
- Miałem z nią zostać.
Hmm. Zastanawiam się… no dobrze. Pani Hammond pokiwała głową.
Podziałało na nią tak dobrze. Czemu Bella musiała być taka trudna?
- Pójdę przynieść ci trochę lodu do położenia na czole, kochanie –
powiedziała pielęgniarka, czując się trochę niepewnie z powodu mojego
spojrzenia – tak jak niepewnie powinien poczuć się człowiek – i wyszła z
pokoju.
- Miałeś rację – jęknęła Bella, zamykając oczy.
Co miała na myśli? Doszedłem do najgorszego wniosku: przyjęła do
wiadomości moje ostrzeżenia.
- Zwykle mam – powiedziałem, starając się utrzymać w moim głosie
nutę rozbawienia. Brzmiał gorzko. – Ale o co dokładnie chodzi?
- Czasem dobrze zrobić sobie wolne.
Ach. Kolejna fala ulgi.
Potem już nic nie mówiła. Wdychała i wydychała powoli powietrze. Jej
usta odzyskiwały kolor. Nie były zbyt regularne, jej dolna warga była
trochę zbyt pełna, by pasować do górnej. Wpatrywanie się w jej usta
sprawiło, że poczułem się dziwnie. Zapragnąłem przysunąć się do niej
bliżej, co nie było dobrym pomysłem.
- Wystraszyłaś mnie, wiesz? – powiedziałem, zagajając rozmowę, by
znów usłyszeć jej głos. – Myślałem, że Newton wlecze twoje zwłoki do
lasu, by je tam pochować.
- Ha ha – powiedziała.
- Naprawdę, widziałem nieboszczyków z lepszym kolorytem – to była
prawda. – Zacząłem się martwić, że być może będę musiał cię pomścić.
I zrobiłbym to.
- Biedny Mike – westchnęła. – Założę się, że jest wściekły.
Zagotowałem się z gniewu, ale szybko go zdusiłem. Jej obawa wynikała
z pewnością ze współczucia. Była życzliwa. To wszystko.
- Nienawidzi mnie śmiertelnie – powiedziałem jej, rozweselony tą
myślą.
- Nie możesz mieć pewności.
- Widziałem wyraz jego twarzy – prawdopodobnie naprawdę
wystarczyłoby przyjrzeć się jego twarzy, by wyciągnąć ten właśnie
wniosek. Praktyka, której nabierałem przy Belli, pozwalała mi ulepszyć
moją zdolność czytania z ludzkiej twarzy.
- Jak mnie zobaczyłeś? Myślałam, że wagarujesz – jej twarz wyglądała
lepiej, zielony odcień zniknął z jej przezroczystej cery.
- Byłem w samochodzie, słuchałem muzyki.
Wyraz jej twarzy zmienił się, jakby moja zwykła odpowiedź w jakiś
sposób ją zaskoczyła.
Otworzyła oczy, gdy pani Hammond wróciła z paczką lodu.
- Proszę bardzo, moja droga – powiedziała pielęgniarka, kładąc torebkę
na czole Belli. – Wyglądasz lepiej.
- Myślę, że już nic mi nie jest – odpowiedziała Bella i usiadła,
odkładając lód na bok. Oczywiście. Nie lubiła, gdy ktoś się nią opiekował.
Pomarszczone dłonie pani Hammond wysunęły się w stronę
dziewczyny, jakby miała zamiar popchnąć ją z powrotem na łóżko, ale w
tym momencie pani Cope otworzyła drzwi do gabinetu i wsunęła głowę do
środka. Z jej pojawieniem w powietrzu wyczułem lekki powiew zapachu
świeżej krwi.
Niewidoczny za jej plecami Mike Newton był nadal bardzo zły, żałował,
że ciężki chłopak, którego przytargał teraz, nie był dziewczyną, która
siedziała ze mną w gabinecie.
- Mamy jeszcze jednego – powiedziała pani Cope.
Bella szybko zeskoczyła z łóżka, chętna, by zniknąć z oczu pielęgniarki.
- Proszę – powiedziała, wręczając jej z powrotem kompres. – Już tego
nie potrzebuję.
Mike kwiczał w myślach, gdy na wpół wpychał Lee Stevensa przez
drzwi. Chłopak trzymał sobie przy twarzy dłoń, z której nadal kapała krew,
ściekając mu po nadgarstku.
- O nie – nadszedł czas, bym stąd wyszedł. Wyglądało na to, że Bella
też. – Wyjdź do sekretariatu, Bello.
Popatrzyła na mnie zaskoczonym wzrokiem.
- Zaufaj mi. Idź.
Obróciła się, chwyciła drzwi, nim się zamknęły i wyszła szybkim
krokiem. Podążyłem o kilka cali za nią. Jej podskakujące pukle dotknęły
mojej dłoni…
Odwróciła się, by na mnie spojrzeć. Jej oczy nadal były szeroko
otwarte.
- Posłuchałaś mnie – to był pierwszy raz.
Zmarszczyła swój malutki nosek.
- Poczułam zapach krwi.
Popatrzyłem na nią głęboko zdumiony.
- Ludzie nie potrafią wyczuć zapachu krwi.
- No cóż, ja potrafię – to od tego jest mi niedobrze. Krew pachnie jak
rdza… i sól.
Zamarłem wpatrując się w nią.
Czy ona w ogóle była człowiekiem? Wyglądała jak człowiek. Była
miękka jak człowiek. Pachniała jak człowiek – a nawet lepiej.
Zachowywała się jak człowiek… do pewnego stopnia. Ale nie myślała jak
człowiek ani nie reagowała jak człowiek.
Ale czy była jakaś inna możliwość?
- No co? – spytała natarczywie.
- Nic.
W tym momencie przerwał nam Mike Newton, wchodząc do pokoju ze
swoimi myślami pełnymi urazy i agresji.
- Wyglądasz lepiej – powiedział niegrzecznie do Belli.
Moja ręka zadrgała, pragnąc nauczyć go dobrych manier. Będę musiał
się pilnować, bo w końcu zabiję tego wstrętnego chłopaka.
- Tylko trzymaj rękę w kieszeni – powiedziała. Przez jedną straszną
chwilę, miałem wrażenie, że mówi do mnie.
- Już nie krwawię – odpowiedział ponuro. – Wracasz na lekcję?
- Żartujesz? Zaraz musiałabym tu wrócić.
To bardzo dobrze. Myślałem, że stracę całą godzinę z nią, a zamiast
tego dostawałem dodatkowy czas. Byłem chciwy niczym skąpiec
skrupulatnie przeliczający każdą minutę z nią.
- No tak… - wymamrotał Mike. – Jedziesz z nami w ten weekend? Nad
morze?
Ach, mieli wspólne plany. Gniew mnie sparaliżował. Ale to tylko
grupowa wycieczka. Słyszałem trochę o tym w głowach innych uczniów.
Nie jechali tylko we dwoje. Nadal byłem wściekły. Stałem nieruchomo
oparty o ladę, starając się opanować.
- Pewnie, przecież już mówiłam, że jadę – obiecała mu.
A więc jemu też powiedziała tak. Poczułem palącą mnie zazdrość,
przynoszącą więcej bólu niż pragnienie.
Nie, to tylko grupowy wypad, starałem się przekonać samego siebie. Po
prostu spędzała dzień z przyjaciółmi. Nic więcej.
- Spotykamy się przy sklepie mojego taty o dziesiątej – i Cullen NIE
jest zaproszony.
- Będę na pewno – powiedziała.
- Do zobaczenia na WF-ie.
- Na razie – odpowiedziała.
Powlekł się do klasy, jego myśli były przepełnione gniewem. Co ona
widzi w tym dziwaku? Oczywiście, ma kupę kasy. Laski mówią, że jest
przystojny, ale ja jakoś tego nie widzę. Zbyt… zbyt idealny. Założę się, że
jego ojciec eksperymentuje na nich wszystkich z chirurgią plastyczną. To
dlatego wszyscy są tacy bladzi i piękni. To nienaturalne. A on sam…
wygląda dość przerażająco. Czasami, kiedy na mnie patrzy, przysiągłbym,
że myśli o zabiciu mnie… Dziwak…
A jednak Mike nie był całkiem ślepy.
- WF – powtórzyła cicho Bella. Jęknęła.
Spojrzałem na nią i zauważyłem, że znów była z jakiegoś powodu
smutna. Nie byłem pewien dlaczego, ale było jasne, że nie chce iść na
następną lekcję z Mike’iem, a ja byłem całym sercem za tym.
Podszedłem do niej i nachyliłem się do jej twarzy, czując, jak ciepło jej
skóry promieniuje na moje wargi. Nie śmiałem odetchnąć.
- Zajmę się tym – mruknąłem. – Usiądź i wyglądaj blado.
Zrobiła to, o co prosiłem. Usiadła na jednym ze składanych krzeseł i
oparła się plecami o ścianę, podczas gdy pani Cope wyszła z gabinetu
pielęgniarki i usiadła za swoim biurkiem. Z zamkniętymi oczami, Bella
wyglądała, jakby znowu zemdlała. Nie wróciły jej jeszcze kolory.
Odwróciłem się do sekretarki. Miejmy nadzieję, że Bella się temu
przygląda, pomyślałem sardonicznie. To tak powinni reagować ludzie.
- Pani Cope? – spytałem, znów używając przekonującego głosu.
Zamrugała rzęsami, a jej serce przyśpieszyło. Jest zbyt młody, weź się
w garść!
- Tak?
To było interesujące. Puls Shelly Cope przyśpieszył, ponieważ uważała,
że jestem atrakcyjny, a nie ze strachu. Przywykłem do takich reakcji
kobiet… ale nie rozważyłem takiego wyjaśnienia przyśpieszonego tempa
uderzeń serca Belli.
Spodobało mi się to. Mówiąc szczerze, nawet za bardzo. Uśmiechnąłem
się, a pani Cope zaczęła głośniej oddychać.
- Bella ma WF na następnej lekcji, a nie wydaje mi się, żeby czuła się
wystarczająco dobrze, żeby ćwiczyć. Właściwie, zastanawiałem się, czy nie
powinienem jej odwieźć do domu. Czy może ją pani usprawiedliwić? –
wpatrywałem się w jej płytkie oczy, ciesząc się spustoszeniem, jakie siało
to w jej umyśle. Czy to możliwe, że Bella…?
Pani Cope przełknęła głośno, nim udzieliła odpowiedzi:
- Czy ciebie też usprawiedliwić, Edwardzie?
- Nie trzeba, mam lekcję z panią Goff. Nie będzie mi miała tego za złe.
Nie zwracałem już na nią uwagi. Rozważałem tę nowoodkrytą
możliwość.
Hmm. Bardzo chciałbym wierzyć, że Bella, tak jak inni ludzie, uważała,
że jestem atrakcyjny, ale kiedy niby Bella reagowała tak samo jak inni
ludzie? Nie powinienem mieć zbyt wielkich nadziei.
- Wszystko załatwione. Czujesz się już lepiej?
Bella pokiwała słabo głową – trochę przesadzała z tą grą aktorską.
- Pójdziesz o własnych siłach czy wziąć cię znowu na ręce? – spytałem,
rozbawiony jej kiepskim występem. Wiedziałem, że będzie chciała iść –
żeby nie okazywać słabości.
- Pójdę sama – odparła.
Znów miałem rację. Szło mi coraz lepiej.
Wstała niepewnie, jakby sprawdzając, czy uda jej się utrzymać
równowagę. Przytrzymałem dla niej drzwi i wyszliśmy na deszcz.
Obserwowałem ją, jak z zamkniętymi oczami wystawia twarz na krople
z lekkim uśmiechem na twarzy. O czym ona teraz myśli? Coś w jej
zachowaniu wydało mi się dziwne. Szybko zdałem sobie sprawę, dlaczego
tak było. Zwykle ludzkie dziewczyny nie wystawiłby twarzy na działanie
deszczu w ten sposób – zwykłe ludzkie dziewczyny malowały się, nawet w
tak wilgotnym miejscu jak to.
Bella nigdy się nie malowała – nie potrzebowała tego. Przemysł
kosmetyczny zarabiał miliony dolarów na kobietach, które próbowały
uzyskać cerę taką jak jej.
- Dziękuję – powiedziała uśmiechając się do mnie. – Warto źle się
poczuć, jeśli to oznacza zwolnienie z WF-u.
Spojrzałem w dal, zastanawiając się, jak wydłużyć mój czas z nią
spędzony.
- Zawsze do usług – odparłem.
- Pojedziesz z nami? W tę sobotę? – w jej głosie zabrzmiała nadzieja.
Ach, jej nadzieja była dla mnie pieszczotą. Chciała bym to ja z nią
pojechał, nie Mike Newton. A ja chciałem się zgodzić. Ale było mnóstwo
rzeczy, które musiałem wziąć pod uwagę. Po pierwsze, w tę sobotę będzie
świecić słońce...
- Gdzie dokładnie się wybieracie? – starałem się, by mój głos brzmiał
nonszalancko, jakby to nie miało zbyt wielkiego znaczenia. Ale Mike mówił
o plaży. Nie miałem zbyt wielkich szans, by uniknąć tam słońca.
- Do La Push na plażę numer 1.
Cholera. W takim razie to było niemożliwe.
Poza tym, Emmett by się zirytował, gdybym odwołał nasze plany.
Spojrzałem na nią z góry, uśmiechając się krzywo.
- Naprawdę nie sądzę, żebym był zaproszony.
Westchnęła zrezygnowana.
- Przecież właśnie cię zaprosiłam.
- Lepiej żebyśmy w tym tygodniu nie zachodzili biednemu Mike’owi za
skórę jeszcze bardziej. Nie chcemy przecież, żeby się załamał –
wyobraziłem sobie, jak własnymi rękami łamię biednego Mike i bardzo
spodobał mi się ten widok.
- Mike-szmajk – odparła lekceważąco. Uśmiechnąłem się szeroko.
Wtedy zrobiła krok, by ode mnie odejść.
Bez namysłu wyciągnąłem rękę i chwyciłem ją za tył jej
przeciwdeszczowej kurtki. Pociągnąłem, żeby się zatrzymała.
- Co ty sobie wyobrażasz? Gdzie niby się wybierasz? – byłem niemal
zły, że mnie opuszcza. Nie spędziłem z nią dość czasu. Nie mogła odejść,
jeszcze nie.
- Jadę do domu – odparła, jakby zaskoczona dlaczego mnie to
zdenerwowało.
- Nie słyszałaś, że obiecałem, że odwiozę cię bezpiecznie do domu?
Sądzisz, że pozwolę ci prowadzić w takim stanie? – wiedziałem, że to jej
się nie spodoba – moja sugestia jakoby była słaba. Ale musiałem się
wprawiać przed wycieczką do Seattle, zobaczyć, czy jestem w stanie
poradzić sobie z jej bliskością w zamkniętej przestrzeni. To była znacznie
krótsza podróż.
- W jakim niby stanie? – spytała natarczywie. – I co z moją
furgonetką?
- Poproszę Alice, żeby ją odwiozła po szkole – ostrożnie powlokłem ją
do mojego samochodu, jakbym nie wiedział, że chodzenie do przodu
stanowiło dla niej już dość duże wyzwanie.
- Puść mnie! – krzyknęła, szarpiąc się i niemalże potykając.
Wyciągnąłem rękę, by jej pomóc, ale złapała równowagę, nim było to
konieczne. Nie powinienem szukać wymówek, by jej dotknąć. To sprawiło,
że pomyślałem o pani Cope i jej reakcji na mnie, ale odsunąłem tę myśl
na później. Ta sprawa wymagała dokładnego przemyślenia.
Puściłem ją przy samochodzie - zatoczyła się, uderzając w drzwi. Będę
musiał być jeszcze bardziej ostrożny, brać pod uwagę jej kiepską
równowagę…
- Jesteś taki arogancki!
- Drzwi są otwarte.
Wsiadłem do wozu i zapaliłem silnik. Stała sztywno na zewnątrz, mimo
że deszcz się wzmógł, a wiedziałem, że nie lubi zimna i wilgoci. Woda
przemoczyła jej grube włosy, sprawiając, że stały się niemal czarne.
- Absolutnie jestem w stanie sama się odwieźć!
Oczywiście, że była – to tylko ja nie byłem w stanie pozwolić jej odejść.
Opuściłem szybę po jej stronie i pochyliłem się do okna.
- Wsiadaj, Bello.
Jej oczy się zwęziły. Przypuszczałem, że zastanawia się czy mi nie
uciec.
- Wiesz, przywlekę cię z powrotem – obiecałem, ciesząc się
zmartwieniem malującym się na jej twarzy, gdy zdała sobie sprawę, że
naprawdę zrobiłbym coś takiego.
Z wysoko podniesionym podbródkiem otworzyła drzwi i wspięła się do
środka. Jej buty zaskrzypiały, a z włosów kapało na skórzane siedzenie.
- To zupełnie niepotrzebne – powiedziała zimno. Pomyślałem, że
wygląda na zakłopotaną pod zasłoną urazy.
Podkręciłem ogrzewanie, by nie było jej nieprzyjemnie i włączyłem w
tle muzykę. Ruszyłem w kierunku wyjazdu, przyglądając się jej kątem
oka. Uparcie wysuwała dolną wargę. Wpatrywałem się w nią, badając, jak
to na mnie wpływa… znów pomyślałem o reakcji sekretarki…
Nagle spojrzała na odtwarzacz CD i uśmiechnęła się. Jej oczy się
rozszerzyły.
- Clair de Lune? – spytała.
Fanka muzyki klasycznej?
- Znasz Debussy’ego?
- Niezbyt dobrze – odparła. – Moja mama słucha w domu dużo tego
typu muzyki, ale ja znam tylko moje ulubione utwory.
- Ten jest także jednym z moich ulubionych – wpatrywałem się w
ścianę deszczu rozważając to. Miałem coś wspólnego z tą dziewczyną.
Zawsze myślałem, że jesteśmy przeciwieństwami pod każdym względem.
Wyglądała teraz na bardziej zrelaksowaną, patrzyła niewidzącymi
oczyma na deszcz tak samo jak ja. Wykorzystałem jej chwilę nieuwagi, by
przeprowadzić eksperyment z oddychaniem.
Ostrożnie wciągnąłem trochę powietrza przez nos.
Poczułem się oszołomiony.
Chwyciłem mocniej kierownicę. Deszcz sprawił, że pachniała jeszcze
lepiej. Nie myślałem, że coś takiego jest możliwe. Zacząłem snuć głupie
rozważania na temat jej smaku.
Spróbowałem zdusić ogień palący mi gardło i pomyśleć o czymś innym.
- Jaka jest twoja mama? – spytałem, żeby zwrócić swoją uwagę na coś
innego.
- Jest bardzo do mnie podobna, ale dużo ładniejsza – uśmiechnęła się
Bella.
Wątpiłem w to.
- Mam w sobie zbyt wiele z Charlie’go – kontynuowała. – Jest bardziej
otwarta niż ja i odważniejsza.
W to też wątpiłem.
- Jest nieodpowiedzialna, trochę ekscentryczna i nieprzewidywalna z
niej kucharka. Jest też moją najlepszą przyjaciółką – w jej głosie
zabrzmiała melancholia, na czole pojawiły się zmarszczki.
Znowu brzmiała bardziej jak rodzić niż dziecko.
Zatrzymałem się przed jej domem, zbyt późno zastanawiając się, czy
miałem prawo wiedzieć, gdzie mieszka. Nie, to nie wyda się podejrzane w
tak małym mieście, skoro jej ojciec jest osobą publiczną…
- Ile masz lat, Bello? – musiała być starsza od swoich znajomych. Może
poszła później do szkoły albo repetowała… chociaż to mało
prawdopodobne.
- Siedemnaście – odparła.
- Nie wyglądasz na tyle.
Zaśmiała się.
- O co chodzi?
- Moja mama zawsze powtarza, że urodziłam się jako
trzydziestopięciolatka i z każdym rokiem staję się coraz poważniejsza –
zaśmiała się znowu, a potem westchnęła. – No cóż, ktoś w domu musi być
dorosły.
To wyjaśniło mi parę spraw. Teraz widziałem to wyraźnie… że
nieodpowiedzialna matka przyczyniła się do dojrzałości Belli. Musiała
szybko dorosnąć, by się nią zaopiekować. To dlatego nie lubiła, gdy ktoś
troszczył się o nią – uważała, że to jej zadanie.
- Sam też nie wyglądasz na ucznia trzeciej klasy liceum - dodała,
ściągając mnie na ziemię.
Skrzywiłem się. Na moje spostrzeżenia dotyczące jej odpowiadała zbyt
dużą ilością spostrzeżeń dotyczących mnie. Zmieniłem temat.
- Dlaczego twoja mama wyszła za Phila?
Zawahała się przez chwilę, nim udzieliła odpowiedzi.
- Mama… ma duszę młodej osoby. Myślę, że Phil sprawia, że czuje się
jeszcze młodziej. Bez wątpienia ma świra na jego punkcie – pokiwała
pobłażliwie głową.
- Pochwalasz to?
- Czy to ma znaczenie? – spytała. – Chcę, żeby była szczęśliwa…
najwidoczniej potrzebuje kogoś takiego jak on.
Bezinteresowność jej odpowiedzi zaszokowałaby mnie, gdyby nie
wpasowywała się idealnie w to, czego już się dowiedziałem na temat jej
charakteru.
- Jesteś bardzo wspaniałomyślna. Zastanawiam się…
- No?
- Czy odpłaciłaby ci tym samym? Bez względu na to, kogo byś wybrała?
To było głupie pytanie, a na dodatek nie mogłem utrzymać lekkiego
tonu, kiedy je zadawałem. Głupotą było w ogóle brać pod uwagę, jak ktoś
aprobuje mnie jako wybranka swojej córki. Głupotą było choćby tylko
myśleć, że Bella mogłaby mnie wybrać.
- Myślę… myślę, że tak – wyjąkała, reagując w ten sposób na moje
spojrzenie. Strach…. czy pociąg do mnie?
- Ale mimo wszystko to ona jest tu rodzicem. To trochę inna sprawa –
dokończyła.
Uśmiechnąłem się krzywo.
- Załóżmy, że nie byłby aż tak przerażający…
Wyszczerzyła do mnie zęby.
- Co masz na myśli mówiąc „przerażający”? Mnóstwo kolczyków i
ogromne tatuaże?
- Przypuszczam, że to jedna z definicji – jak dla mnie, jedna z tych
mniej przerażających.
- A jaka jest twoja?
Zawsze zadawała nieodpowiednie pytania. Albo właśnie odpowiednie. W
każdym razie takie, na które nie chciałem udzielić odpowiedzi.
- Myślisz, że ja mógłbym być przerażający? – spytałem, starając się
uśmiechnąć.
Przemyślała to, zanim odpowiedziała poważnym tonem:
- Hm… Sądzę, że mógłbyś, gdybyś się postarał.
Ja też byłem poważny.
- A teraz się mnie boisz?
- Nie - odparła bez chwili namysłu.
Teraz łatwiej było mi się uśmiechnąć. Nie sądziłem, by mówiła całą
prawdę, ale też nie kłamała. Przynajmniej nie bała się wystarczająco, by
chcieć odejść. Zastanawiałem się, co by zrobiła, gdybym jej powiedział, że
rozmawia z wampirem. Wzdrygnąłem się wewnętrznie na jej
prawdopodobną reakcję.
- Może teraz ty opowiesz mi coś o swojej rodzinie? To musi być
ciekawsza historia niż moja.
A przynajmniej bardziej przerażająca.
- Co chciałabyś wiedzieć? – spytałem ostrożnie.
- Cullenowie cię adoptowali?
- Tak.
Zawahała się, a potem spytała cicho:
- Co stało się z twoimi rodzicami?
To nie było trudne, nie musiałem nawet jej okłamywać.
- Umarli bardzo dawno temu.
- Przykro mi – mruknęła. Widać było, że martwi się, że mnie zraniła.
Ona martwiła się o mnie.
- Nie pamiętam ich zbyt dobrze – zapewniłem ją. – Carlisle i Esme są
moimi rodzicami od długiego czasu.
- I ich kochasz – wydedukowała.
Uśmiechnąłem się.
- Tak. Nie mogę sobie wyobrazić dwóch lepszych ludzi.
- Masz dużo szczęścia.
- Wiem o tym – w tej jednej sprawie, sprawie rodziców, nie mogłem
temu zaprzeczyć.
- A twoi bracia i siostry?
Jeśli pozwolę jej za bardzo naciskać, będę musiał skłamać. Rzuciłem
okiem na zegar, zniechęcony tym, że mój czas z nią się kończył.
- Mój brat i siostra, oraz Rosalie i Jasper na dokładkę, mocno się
zirytują, jeśli każę im na siebie czekać w deszczu.
- Och, przepraszam, pewnie musisz już iść.
Nie poruszyła się. Również nie chciała, by nasz czas się skończył.
Spodobało mi się to bardzo, bardzo mocno.
- A ty pewnie chcesz, żeby twoja furgonetka wróciła do domu przed
Charlie’m Swanem, żebyś nie musiała mu opowiadać o incydencie na
biologii, tak? – wyszczerzyłem zęby, przypominając sobie, jaka
zakłopotana była w moich ramionach.
- Jestem pewna, że już o tym słyszał. W Forks nie można mieć
tajemnic – nazwę miasta wymówiła z lekką dozą niesmaku.
Zaśmiałem się na te słowa. Rzeczywiście, nie można.
- Baw się dobrze nad morzem – rzuciłem okiem na deszcz, wiedząc, że
nie potrwa on długo i pragnąc bardziej niż zwykle, by było inaczej. –
Dobrej pogody do opalania – no cóż, w sobotę miała taka być. Ucieszy ją
to.
- Nie zobaczymy się jutro?
Niepokój w jej głosie sprawił mi przyjemność.
- Nie. Emmett i ja zaczynamy wcześniej weekend – byłem na siebie
wściekły, że się z nim umówiłem. Mógłbym złamać daną mu obietnicę… ale
nie istniało coś takiego jak nadmiar wypitej krwi, a moja rodzina będzie
się dość martwić moim zachowaniem bez pokazywania im, jak wielka stała
się moja obsesja.
- Co będziecie robić? – spytała. Nie brzmiało to tak, jakby ją ta nowina
zachwyciła.
Dobrze.
- Mamy zamiar wędrować po Kozich Skałach na południe od Rainier –
Emmett miał ochotę na polowanie na niedźwiedzie.
- No cóż, bawcie się dobrze – odparła niechętnie. Jej brak entuzjazmu
znów sprawił mi przyjemność.
Wpatrując się w nią, poczułem niemalże ból na myśl o zwykłym
pożegnaniu. Była taka delikatna i krucha. Szaleństwem wydawało się,
spuszczenie jej z oka i zostawienie na pastwę losu. A jednak najgorsza
rzecz, jaka mogłaby się jej przydarzyć, wynikałaby z bycia ze mną.
- Zrobisz coś dla mnie w ten weekend? – spytałem poważnie.
Pokiwała głową, w jej rozszerzonych oczach malowało się zdumienie
moją natarczywością.
Utrzymaj lekki ton.
- Nie obraź się, ale wydajesz się być jedną z tych osób, które
przyciągają wypadki jak magnes. Więc… postaraj się nie wpaść do oceanu
lub po samochód albo coś w tym stylu, dobrze?
Uśmiechnąłem się do niej żałośnie, mając nadzieję, że nie dostrzeże
smutku w moich oczach. Tak bardzo chciałbym, żeby nie była ode mnie
tak daleko, nieważne, co mogłoby jej się stać przy mnie.
Uciekaj, Bello, uciekaj. Kocham cię za bardzo, by było to dobre dla
ciebie lub dla mnie.
Poczuła się urażona moją uwagą. Spojrzała mi w oczy.
- Zobaczę, co się da zrobić – sapnęła, wyskakując na deszcz. Trzasnęła
za sobą drzwiami tak mocno, jak tylko mogła.
Tak jak rozzłoszczony kociak, któremu wydaje się, że jest tygrysem.
Zacisnąłem palce dookoła kluczyków, które przed chwilą wyjąłem z jej
kieszeni i odjechałem z uśmiechem na ustach.

Вам также может понравиться