Вы находитесь на странице: 1из 39

Wiera Iwanowna Krzyżanowska

dziewięciotomowy pięcioksiąg eztoryczny


PRAWODAWCY
tom III

Spis rozdziałów

Rys biograficzny str. 1


Rozdział I str - 6
Rozdział II str - 15
Rozdział III str - 23
Rozdział VI str - 32
Epilog str - 42
Zakończenie str. - 37

Rys krytyczno-biograficzny
WIERY KRYŻANOWSKIEJ (ROCHESTER)

Tyś – król; żyj sam. Idź drogą wolną.


Dokąd pociąga cię twój wolny rozum.
Puszkin

Kiedy zachodzi potrzeba napisania o szerokiej i różnorodnej twórczości wielkiego pisarza, wówczas mimowoli napo-
tykamy na trudności i niemożność oddania w tak ograniczonym rysie całej pełni wrażeń, płynących z gatorii portretów je-
go bohaterów, z obrazów historycznych i wziętych z życia oraz dramatycznych sytuacji, które tak bogato obfitują, na przykład,
utwory WIERY (córki Jana) KRZYŻANOWSKIEJ. Jej osobliwy a twórczy talent literacki wymaga osobnej i nader szcze-
gółowej oceny krytycznej. W ramach naszej krótkiej wzmianki mamy tylko możność zwrócenia uwagi miłośników wytwor-
nej literatury na szczególnie wyróżniające się dzieła i ze smutkiem musimy pominąć milczeniem bardzo liczne utwory,
przez nią pozostawione, oraz ciekawe i pełne artystycznego piękna opisy i obrazy.
WIERA KRYŻANOWSKAJA pochodzi ze starego szlacheckiego rodu z Tambowskiej gubernii, lecz urodziła się
w Warszawie, gdzie ojciec jej podówczas był dowódcą brygady artylerii. Po śmierci ojca oddano ją do Instytutu Katarzyny
w St. Petersburgu, lecz z powodu wątłego zdrowia nie mogła ukończyć całego kursu Instytutu i dalsze kształcenie zmuszo-
na była prowadzić w domu.
Kto wie, czy nie na korzyść wyszło jej to przedwczesne opuszczenie “państwowego” zakładu? Sądząc z otrzymanych
rezultatów, należy przypuszczać, że domowe otoczenie intelignetnej rodziny daleko korzystniej oddziaływało na kształtu-
jący się w niej talent poetycki.
Wiera wyszła za mąż za szambelana Siemianowa, lecz w literaturze zachowała swoje panieńskie nazwisko KRYŻA-
NOWSKAJA i pseudonim W.I. ROCHESTER.
Nieżyjący książę Roczester, jako duchowy opiekun jej, za grobu drogą wewnętrznego słyszenia, przekazywał jej całą pra-
wie jej spuściznę literacką w poznawaniu okultystycznym rzeczy historycznych stworzonych a nie wyjaśnionych przez na-
ukę.
Ograniczymy się zatem tą krótką wzmianką, odnoszącą się do biografii pisarki i przejdziemy do przeglądu jej dzieł.
Ożywiając w pamięci tę wielką ilość wydanych i nie wydanych prac W. Kryżanowskiej jesteśmy przekonani, że prawie
nieomylnie możemy ocenić ogólne literackie wartości jej utworów, a mianowicie: stałe zaciekawianie treścią, subtelna psy-
chologiczna analiza charakterów działających osób, artystyczna prawdziwość sytuacji, a co najważniejsze – pełna czaru har-
monijność filozoficznego światopoglądu. Celem ułatwienia ogólnego poglądu, w związku z rozmiarami naszego artykułu,
1
wypada nam wszystkie utwory W. Kryżanowskiej podzielić na grupy i mówić, o czym już wspominaliśmy wyżej, jedynie
o najbardziej wyróżniających się.
Do pierwszej grupy włączymy powieści WSPOŁCZESNE, z życia społeczeństwa rosyjskiego, lub obcego; z utworów
zaś, przedstawiających obrazy z życia rosyjskiego, zasługuje na największą uwagę, zdaniem naszym, powieść “SIEĆ PAJĘ-
CZA”. Ubiegłe tak jeszcze niedawno wypadki zerwały osłonę ze zgnilizny i rozkładu rosyjskiego społeczeństwa; oczywi-
stym jest, iż wrażliwy talent W.K. nie mógł nie zatrwożyć się objawami duchowej niemocy ojczyzny i natychmiast stworzył
oddźwięk w obrazie, który z przygniatającą jasnością wykazuje zaczynający się podówszas rozłam Rosji państwowy i spo-
łeczny, wyrażający się z jednej strony – Czuszimą, a z drugiej – politycznym szaleństwem 1904 – 1905 r.
Będąc oczywiście SPIRYTUALISTKĄ i przepowiadając zawsze zwycięsto ducha W.K. nie mogła inaczej, jak tylko
ze sprzeciwem odnieść się do tego rodzaju psychicznej choroby. Po tym względem autorka nasza wykazała głęboką znajo-
mość psychologii i niezrównany artyzm w powieściach: “ZEMSTA ŻYDA” (La vengeance du juif ) i “REKENSZTEJ-
NOWIE”.
Następny i wyższy już stopień w sferze twórczości W.K. zajmują powieści HISTORYCZNE, którte już przed inny-
mi utworami przyniosły jej zaszczytny rozgłos.
W.P. Burenin, mówiąc o historycznych powieściach Szachowskiej i Mereżkowskiego, w związku z powieścią W.K. pt.
“KRÓLOWA HATASU” (“La reine Hatasou”), między innymi, powiedział co następuje : “… pani Kryżanowskaja jeszcze
bardziej czuje się u siebie w domu w Egipcie, niż pani Szachowska w Rzymie; znane jej jest życie starożytnych Egipcjan
tak samo, jak Ebersowi, a być może nawet i lepiej”.
Taż sama mianowicie cecha wyróżniająca powieści W.K. podkreślana przez sędziego i ustalentowanego krytyka i znaw-
cę literatury: owo żywe i jasne odtworzenie bytu i samego ducha opisywanej epoki – została potwierdzona następnie przez
Francuską Akademię, która ozdobiła laurami powieść “ŻELAZNY KANCLERZ STAROŻYTNEGO EGIPTU” (La
chancelier de fer de l antique Egypte”) i zaszczyciła autorkę tytułem “Officier d`Academie”. I nie jest to bynajmniej dziw-
ne, jeżeli się zważy, że W.K. włada doskonale obcymi językami, szczególnie francuskim, który znany jej jest omal nie lepiej
od rosyjskiego, dlatego też jej pierwsze utwory należą jdenakowo do obu literatur – francuskiej i rosyjskiej – ponieważ wie-
le z nich było wydawanych we Francji. Wypada dodać, że i Rosyjska Akademia Nauk, aby prawdopodobnie, nie pozostać
w tyle za swoją znakomitą towarzyszką francuską, na dowód uznania i oceny artystycznej twórczości, chociaż zmarszczyła
czoło, to jednak nie mogła nie dać jej zaszczytnej pochwały za inną powieść pt. “POCHODNIE CZECHOW” – z epoki
przebudzenia narodowej i religijnej świadomości czeskiego narodu w końcu XIV i w początkach XV wieku.
Powieści historyczne w. Kryżanowskiej poświęcone są przeważnie trzem epokom: egipskiej, rzymskiej i średniowiecz-
nej. Z licznych tego rodzaju utworów, odnoszących się do pierwszej z tych epok, oprócz wymienionej przez nas wyżej “Że-
lazny Kanclerz Starożytnego Egiptu”, dającej niezwykle ciekawy i żywy obraz życia Józefa, wskażemy jeszcze powieść
“Faraon Mernefta” – w której przedstawiona jest znakomita postać wielkiego proroka Izraelskiego narodu.
Spośród powieści z epoki rzymskiej, na pierwszym miejscu należy postawić powieść *W tym znaku Zwycięższysz” (“in
hoc singo vinces”) z czasów prześladowania chrześcijan za Dioklecjana. Będąc znawcą strażotnych nauk w ogóle, a filozo-
fii w szczególności, autorka odtworzyła najciekawszy obraz zamierzchłej starożytności, w którym zestawiła dwa światy: gi-
nące pogaństwo, w osobie starożytnego Rzymu i powstające młode Chrześcijaństwo, które swoją siłą etyczną i tryumfującą
wiarą miało zastąpić ów zamierający świat. Osobliwie zajmującą jest potężna postać maga Oriona, skupiającego w sobie naj-
lepsze i trwałe wartości filozofii i nauk ludów starożytnych. Osobliwość ta jest jakby prototypem pociągających magicznych
obrazów, zawartych w cyklu wybitnie OKULTYSTYCZNYCH utworów w porządku chronologicznym.
Z prac W.K., odnoszących się do epoki średniowiecznej, oprócz wymienionej wyżej: “Pochodnie Czechów”, pozosta-
je jeszcze kilka poważnych utworów z których zasługuje na uwagę powieść “Na Rubieży”, malująca obraz dwóch światów:
staroruskiego i germańskiego, które zetknęły się na Inflantach, czyli na rubieży państwa Moskiewskiego. Drugim z kolei,
bardziej godnym uwagi dziełem, jest powieść z XIII-go stulecia pt. “BENEDYKTYNSKIE OPACTWO”, opisująca oso-
bliwe, burzliwe, lecz ponure życie średniowiecznego społeczeństwa i duchowieństwa.
Powieść ta, w formie spowiedzi trzech osób, kreślona jest po mistrzowsku, bez powtarzań, czego najtrudniej uniknąć,
opisując jedne i te same zdarzenia. Poza tym, nie mniej osobliwą cechą tego utworu jest okoliczność, że opowiadania bo-
haterów nie kończą się wraz z ich śmiercią, lecz trwają za grobem, dając groźny obraz nieubłaganej KARMY, jako następ-
stwa przebytych egzystencji.
Dzieło to tworzy jakby przejście do trzeciej grupy powieści: SPIRYTUALISTYCZNYCH I EZOTERYCZNYCH.
Nie wiemy, czy wszystkim znana jest ta ciernista droga, jaką do ostatniej chwili postępował u nas Spirytualizm w śi-
słym tego słowa znaczeniu, nie mówiąc już o okultyźmie; pomimo tego, że cały szereg znakomitych uczonych, u nas i za
granicą, potwierdził rzeczywistość zjawisk spirytystycznych, które być może, burzą utarte poglądy na właściwości materii,
lecz rodzą nowe pojęcia o różnorodności stopni i form bytu.
2
Nie mówiąc już o świadomym przeliczaniu zjawisk, pseudo–uczeni “liberalni*”, “postępowcy” i “materialiści” z radością
gotowi byliby – według opinii znakomitego Pilnera – dokonać tego, co ogniś dokonywał katolicyzm: “To, co trzysta lat te-
mu” – mówi on – działo się NA CHWAŁĘ BOŻA, dzieje się obecnie NA CHWAŁĘ NAUKI.
Aktorzy – pozostają zawsze ci sami, zmieniła się tylko dekoracjaę. Przy podobnym ustosunkowaniu się “nauki” i “kry-
tyki”, owianych duchem materializmu i trzymających przy tym w rękach swoich taki straszny bicz, jak drukowane słowo –
dużo doprawdy cywilnej odwagi musiał mieć autor, do tego jeszcze z wielkim literackim tytułem, ażeby zdecydować się
rozwinąć śmiało sztandar EZOTERYZMU i stanąć otwarcie w szeregu jego obrońców i kaznodziei, bez tych błazeńskich
wykrzywiań i grmasów, z jakimi czynią to niektórzy “pisarze”, grzeszący raz do roku haftowaniem swoich “wigilijnych” opo-
wieści ze “świata tajemnic”, byleby tylko zarobić niezbędny grosz “na rybkę”.
Lecz wrogi stosunek i rzekoma siła materialistycznego obozu bynajmniej nie przestraszyła W.K. odważnie też głosiła
ona drogi jej światopogląd spirytualistyczny tej nielicznej może, lecz najbardziej wrażliwej i myślącej części społeczeństwa,
która pragnie zbadać zjawiska duchowego zakresu człowieka i skryte dotąd jeszcze siły przyrody, a mówiąc w ogóle – zja-
wiska świata, choć niewidzialnego, lecz jednakże istniejącego realnie. A droga zaś takiego pisarza - pioniera, niewątpliwie,
jest drogą nad wyraz ciernistą, sądząc z własnych słów W.K., wypowiedzianych w przedmiowie do powieści “ELIKSIR
ŻYCIA”: “… oglądając się na przebytą drogę, mogę powiedzieć sobie: PER ASPERA”! … Na drodze swojej nie spotyka-
łam łatwych postępów, życzliwości, przyjaźni i wsparcia; przeciwnie, nie mówiąc już o eksploatowaniu mnie i wrogiej nie-
życzliwości, nierzadko niskie drwiny, lub też złośliwe przemilczanie – uczyniły wszystko, ażeby zgłuszyć moje prace”.
Zawdzięczając świetnemu tanelnowi literackiemu autorki, ten rodzaj utworów W.K. jest szczególnie cennym w dzia-
le popularyzacji okultystycznych nauk, wprawdzie teoretycznych, lecz dlatego też najbardziej dostępnych możliwie szero-
kiemu ogółowi czytelników. Utwory te są niejako SYNTEZĄ nauki ezoterycznej i stanowią po prostu REWELACJE,
zmuszającą człowieka do zastanowienia się nad celem życia. Mimowoli przychodzą na myśl słowa Fichtego: “Starożytne
przysłowie MEMENTO MORI!”
– Mówi on – zamienia się na nowe, bardziej poważne MEMENTO VIVERE, to znaczy, “pamiętaj że będziesz z pew-
nością żył, lecz twój przyszły stan po prostu określa się ogólnym rezultatem teraźniejszego życia, jakiekolwiekby ono było
dla ciebie, zarówno radosne, jak i smutne”.
To, widocznie, było też i celem autorki, jeżeli sądzić ze słów wspomnianej wyżej przedmowy: “Chociaż dla POWAŻ-
NYCH badaczy okultyzm możnaby było wyłożyć te prawa i teorie w formie suchych, naukowo – filozoficznych traktatów,
ale czy wielu znajdzie się czytelników, poświęcających się poważnym studiom okultyzmu i czy będą oni mieli możność, ze
względu na warunki życia, czasu i miejsca, prowadzić, systematycznie zajęcia praktyczne z dziedziny wiedzy tajemnej?
Wszak nie każdy może być lekarzem, a jednak nawet najbardziej ogólne pojęcie o anatomii i fizjologii okazuje się w życiu
rzeczą bardzo pożytecznąę.
Mówiąc tedy o olbrzymim znaczeniu moralnym tych utworów, niemożliwym jest nawet ocenić całego ogromu zawar-
tego w nich światła i dobra. Niechaj nam wybaczy czcigodna autorka, jeżeli pozwolimy sobie użyć cokolwiek prostackiego
porównania, upodabiając jej dzieła – z punktu widzenia odradzającego oddziaływania na czytelnika – do odświeżającego
deszczu, który zmywa z człowieka życiowy pył i brud przyrosły do niego.
Autorka wykazuje tak dokładną znajomość tajemnego świata z jego prawami, że może jej pozazdrościć niejeden praw-
dziwy okultysta; oprócz tego w dziełach jej wyjaśnione są liczne pojęcia naukowe, dość mglisto podawane nawet w euro-
pejskiej literaturze, odnoszącej się do tego przedmiotu. Należy przy tym dodać, że ta bezsprzeczna znajomość świata
tajemnego, wzbogacona jest jeszcze niezwykłymi zdolnościami okultystycznymi W.K., które tym samym w jej ujęciu przed-
stawiają INNE, nadzwyczajne źródła poznania świata oraz metody badania i zdobywania wiedzy. Jeżeli dla profana te tak
wysokopoetyczne a jednocześnie głęboko naukowe dzieła W.K. okażą się poprostu dziwną, czerowną bajką, to z okultystą
będzie wręcz odwrotnie; im głębsza będzie wiedza czytelnika, i im uważniej zacznie on studiować (a nie tylko czytać) te dzie-
ła, tym szerzej otwierał się mu będzie widnokrąg świata niewidzialnego i jego wielkie prawa.
Spośród utworów okultystycznych W.K., na pierwszym miejscu należy postawić wydaną w nowym tysiącleciu serię
powieści: “ELIKSIR ŻYCIA”, “MAGOWIE”, “GNIEW BOŻY”, “ŚMIERC PLANETY” i “PRAWODAWCY” –
przedstawiające znany cykl WTAJEMNICZENIA w naukę hermetyczną. Bohaterem powieści jest jak wiemy lekarz - ma-
terialista, który po raz pierwszy zetknął się z tajemnym światem i zajrzał za zasłonę, skrywającą przed nami niewidzialne
sfery. Z pomiędzy wielu, najciekawsze są opisy życia i bytu bractwa Nieśmiertelnych (“Eliksir Życia”). Poza tym, obrazowo
i głęboko przemyślany jest opis wtajemniczenia bohatera, tak w sensie spotniowego rozwoju utajonych w czowieku sił psy-
chicznych, jak również w sensie zapoznania się ze światem astralnym (“Magowie”).
Nie mniej pouczające i niezmiernie ciekawe są obrazy życia w ciągu 300 lat, przedstawione w powieści “Gniew Boży”.
W każdym bądź razie nie można zaprzeczyć proroczym, może zbyt śmiałym, lecz bezwarunkowo możliwym, a poza tym
skończenie logicznym i głęboko rozumnym przypuszczeniom autorki, opartym jednakże na wyraźnie objawiających się już
3
znakach duchowo-morlanego rozprzężenia i upadku współczesnego ludzkości.
Artykuł pisany był w r.1910
Na szczególną uwagę tych osób, które zajmują się, lub po prostu interesują się nauką hermetyczną, zasługuje powieść
“W INNYM ŚWIECIE”. Była ona napisana wprawdzie już dawno, lecz nie chcąc, prawdopodobnie, podporządkowywać
się względom i wymaganiom tego czy innego wydawnictwa, autorka postanowiła wydać ją samodzielnie, w oddzielnym
wydaniu, za co możemy jej tylko być wdzięczni, ponieważ najlepszym sędzią będzie czytająca publiczność. Dzieło to, nie-
zawodnie, będzie szczególnie drogie dla każdego zdecydowanego okultysty, jako IDEAŁ państwowego, naukowego, reli-
gijnego, rodzimego i społeznego ustroju – zdrowo myślącej ludzkości, która poznała swoje przeznaczenie, wyjaśniła sobie
cel życia i stosownie do tego urządziła swoją egzystencję, – a więc ludzkości świadomie i niezachwianie dążącej do dosko-
nałości.
Wyższość takiej, bezsprzecznie wielkiej kultury, szczególnie zaznacza się w porównaniu z potrzebami miejscowych ko-
lonii Ziemian, które zamieszkują przesiedlone na wyższą planetę duchy z ziemi, przynoszące ze sobą i ziemskie reminiscen-
cje: nędzę duchową, egoizm i bezmyślny upór. Jeżeli EZOTERYZMOWI sądzonym jest zająć kiedykolwiek miejsce
fundamentu w światopoglądzie ludzkości, a na gruncie tej okulistycznej teozofii wyrośnie następnie państwowość, to takie-
go rodzaju jednostka polityczna będzie niewątpliwie idendtyczną, lub przynajmniej bardzo podobną do form, jakie przed-
stawia W.K.
Nieprzygotowany czytelnik bynajmniej nie powinien zrażać się tym, że akcja powieści rozgrywa się na planecie We-
nerze. “Urzędowa” nauka nie rozporządza dotychczas bezspornymi danymi, ażeby móc kategorycznie i do tego nieomylnie
odrzucić możliwość życia na innych planetach w ogóle, a na Wenerze – w szczególności; mówiąc zaś poważnie, zabawnym
byłoby wyludnić zupełnie wszechświat i zachować przywilej egzystencji ludzkiego rodzaju tylko dla naszej Ziemi – tego pla-
netarnego mikrobu, pływającego w bezgranicznej niebieskiej przestrzeni, pośród milionów słońc i planet. Uwagę taką czy-
nimy dla ludzi nie zaznajomionych z tradycjami i danymi nauki hermetycznej, ponieważ na nich opiera się widocznie W.K.
Należy tu wspomnieć że na Ziemi żyją obecnie tysiące ludzi, którzy mają swe korzenie na innych planetach, w obec-
nych gwiazdozbiorach i galaktykach. Nie przybyli oni do nas pojazdami kosmicznymi, ale się tu urodzili. Pojawili się w okre-
sie przełomowym w dziejach Ziemi, aby uczestniczyć w przemianach pomagać, nauczać. Część z nich jak nas informują,
żyła już na Ziemi w swych poprzednich wcieleniach – takim łatwiej jest przystosować się do ziemskiej egzystencji, aniżeli
tym, którzy przybyli tu po raz pierwszy. Rozsiani są wszędzie, po całej planecie, w różnym wieku, w rozmaitych warstwach
społecznych, wśród przedstawicieli różnych zawodów.
Wielu już odkryło swe pochodzenie, ale jest też dużo takich, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, gdzie tkwią ich ko-
rzenie. Łączy ich jedno: bardziej lub mniej uświadomiona tęsknota za domem – otaczające ich rzeczy są im obce i nieprzy-
jazne.
Jako dzieci czuli się samotni i nierozumiani. Mają w sobie jednak zawsze wewnętrzny urok – promieniują dobrem – co
sprawia, że są lubiani. Są pełni Miłości i sami też szukają uczucia. Niektórym wydaje się, że są świadomi swej misji – dla
innych rola ich jest narazie niejasna i niezdefiniowana.
Określenie „gwiezdne istoty”, „gwiezdni ludzie”, przylgnęło do nich, jako że innego wyłumaczenia nie mogli znaleźć
dwaj autorzy książki z roku 1980 „The Star Peopleę. Brad i France Steiger. Steigerowie nawiązali kontakt z wieloma ludź-
mi podającymi się za istoty gwiezdnego pochodzenia.
A oto ustalone przez nich niektóre fakty:
Prawie połowa twierdzi, że faworyzowano ich jako dzieci, ale aż 92% badanych ma wrażenie, że ojciec i matka nie są
ich prawdziwymi rodzicami. Co ciekawe i charakterystyczne, że prawie wszyscy utrzymują, iż odczuwają nieustannie tęsk-
notę za miejscem, które nazywają „prawdziwym domemę i które nie znajduje się na Ziemi. Aż 86% przyznaje, że ma nie-
widzialnych przyjaciół – lub też, że miało ich w dzieciństwie.
Wielu z nich, a szczególnie bioenergoterapeuci, twierdzi, że są przekaźnikami uzdrawiających energii, którą przez swo-
je ciała przekazują. Energie, które pobierają od swoich kosmicznych rodaków.
Wspomagani są oni energetycznie, także kontaktem myślokształtów, jak i wizualnymi obrazami astralnymi, które to od-
bierają telepatycznie lub poprzez czakram trzeciego oka. Dusza nieśmiertelna, została wcielona w ziemskie ciało, a prze-
błyski podświadomości, które są bankiem pamięci i informacji oraz niezbyt szczelną zasłoną pomiędzy podświadomością
i świadomością, pozwala im czerpać informacje z poprzednich wcieleń. Każda cywilizacja pozaziemska przesyła swoim
„Ziemskim Dzieciom” innego rodzaju odczucia telepatycznie, wspomagając ich w ten sposób i podnosząc ich na wyższy sto-
pień rozwoju duchowego, oraz psychicznego.
Cel i zamiary Boga w stosunku do tych ludzi-kosmitów.
„Jesteście wybranym plemieniem obdarzeni królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem, Bogu na własność przeznaczo-
nym. (1 P. 2,9).
4
Po osiągnięciu wyższej doskonałości duchowej, poznania nauki Miłości Jezusa Chrystusa, ludzie-kosmici, powrócą do
swych planet, przy pomocy biolokacji, aby być uczniami Jezusa Chrystusa, podnosić wyżej swych współziomków do „Do-
skonałości Boga Ojca”, oraz Budowania Królestwa Bożego na tych planetach.
Ziemia z tego tytułu jest niesamowicie uhonorowana, gdyż właśnie na niej, urodził się Bóg-człowiek i został ukrzyżo-
wany, by spełniła się wola Boga Ojca odkupienia „Świata Całego”, tzn. potężnej elipsoidy, której rola kosmiczna wynosi po-
nad 72 mln lat świetlnych.
Czasy teraźniejsze, w których dominuje ZŁO, kończą się. Ludzie-kosmici, po odłączeniu zła w mającej nastąpić Apo-
kalipsie, osiągną wyższą inteligencję, po przejściu tzw. „Chrztu Ognia” przed drugim przyjściem Chrystusa na Ziemię, gdyż
wraz z Nim przyjdzie na Ziemię „Królestwo Boże”, o które modlimy się w naszych codziennych Ojcze Nasz. Nastąpi to
z całą pewnością krótko po roku 2000, gdyż do tego czasu szatan ma czas, na swoje krecie działanie.
A że będzie taki chrzest z ognia, wspomina o tym Ewangelia św. Łukasza (3:15-16, 21-22) … „Ja was chrzczę wodą;
lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On chrzcić was będzie Du-
chem Świętym i ogniem”
Opętanie narodów, które tak charakterystycznie opisała prawie sto lat temu W. K.
Narody skazane na zagładę odznaczają się tym, że zatracają wszelkie prawa, religijne uczucia, w związku z tym obni-
ża się ich moralność, ponieważ duszą ludzi nie kierują już boskie prawa.
Wiadomym jest, że człowiek składa się z duszy i ciała. Ciało jest mieszkaniem ducha, który z kolei dzieli się na złego
ducha i ducha świętego. Skoro w duszy takich ludzi mieszka zły duch, wiadomo kto takim człowiekiem kieruje.
Powoli następuje zwyrodnienie mózgu i wszystkie zdolności takiego narodu koncentrują się w jednym określonym
kierunku, a mianowicie w kierunku materialnych interesów. Umysły ich pracują wyłącznie w sferze twórczości przemysło-
wej, przejawiają zadziwiające postępy w mechanice, chemii, handlu, stwarzają warunki rozkosznego życia itd.; natomiast od-
czuwanie pierwiastków boskich zaciera się, ustają emanacje, wywoływane silną wiarą, a sztuka przyjmuje pseudorealny
zgubny kierunek.
Pod pozorem rzekomej „artystycznej prawdy”, muzyka staje się jazgotliwa, hałaśliwa, chaotyczna i działająca w sposób
szczególny na nerwy; malarstwo i rzeźba podnosi kult brzydoty, literatura ulega skażeniu, idealizując występki i rozluźnie-
nie obyczajów.
Przez długi okres czasu nikt nawet nie spostrzega, że pod kwitnącą i wysoko „kulturalnąę zewnętrznością, stopniowo
dokonywuje się moralne i fizyczne zwyrodnienie.
Społeczeństwo oddaje się zwierzęcym namiętnościom, niesłychana pycha opanowuje umysły mas, a jej dzikie okrucień-
stwo staje się taką samą potrzebą, jak głód i pragnienie i czeka tylko okazji, aby się przejawić w formie niebezpiecznego sza-
leństwa.
Przed wystraszonym wzrokiem całego cywilizowanego świata, nagle ukazuje się naród, który pod zewnętrzną, błysz-
czącą powłoką, zżerany jest przez żądze swego poprzednio dzikiego stanu; zatracił szacunek, poczucie godności, moralno-
ści, obowiązku i miłosierdzia, poszanowania Boga i bliźniego.
I takie właśnie narody, które zeszły do poziomu pierwotnych hord, przedstawiają niebezpieczeństwo dla wszystkiego,
co je otacza; i niebezpieczeństwo to jest tym większe, że narody te są straszne przez swoje bogactwo, ordynarną dyscyplinę,
przez wyższość techniki, stan dzikości i okrucieństwa umysłowego.
W chwilach takich, nieomylne przeznaczenie wydaje na światło ducha zniszczenia. Okoliczności nieuchronnie prowa-
dzą do samozniszczenia. Prowadząc wojny, mimo swej przewagi technicznej, nigdy ich nie wygrywają. Podjudzani są przez
niebezpiecznych mącicieli powszechnego spokoju, którzy często w rękawiczkach doprowadzają do takiego stanu, mając na
uwadze korzyści materialne i bogacenie się na krzywdzie drugich. Wśród powszechnego strachu, wywołanego ich zwierzę-
cym okrucieństwem nad bliźnimi, wskrzeszającym z głębin przeszłości obrazy pierwotnych czasów, są ujarzmiani i karani.
Niechby taki naród, który został rozproszony po świecie, został zupełnie izolowany i pozostawiony samemu sobie, to wstręt
do piękna i występki przeciw naturze cofnęłyby go do stanu zwierzęcego, wymordowałby się nawzajem.
W nadchodzącej Apokalipsie zniszczone zostaną jedynie tylko ciała, które stały się niebezpiecznymi i szkodliwymi
i dlatego muszą zginąć. Dodam jeszcze, że to samo podstawowe prawo działa także we wszystkich niższych światach, tyl-
ko nie zawsze używa się do wyniszczenia sił kosmicznych, jak w tym wypadku lecz tępi ich przeważnie wojna. Zdarza się
także niekiedy, w ciągu wieków, że i kulturalne narody wpadają w stan atawizmu i skutkiem tego stają się niebezpiecznymi
dla innych, sąsiadujących z nimi narodów – wówczas i do nich stosuje się wspomniane przeze mnie prawo. Przykładem niech
będzie komunistyczna Rosja, która na podłożu milionów istnień wybudowała pod przywództwem Żydów ustrój bez Boga.
Podobne wypadki zdarzały się zwykle w takich czasach, kiedy cywilizacja upada, na skutek swego przeżycia lub nawet
z powodu nieodpowiedniego jej rozrostu, czego jesteśmy świadkami obecnie.
Przykładem niech będzie potęga babilońska, państwo egipskie, rzymskie, które poprzez kult bożków zaczęło staczać
5
się poprzez uprawianie szatańskich praktyk, wykorzystując szatańskie siły astralne do swych praktyk.
Odwrócenie ołtarzy przez sobór watykański niech będzie tego przykładem u nas. Balans energetyczny pomiędzy złem,
a dobrem został zachwiany. Zło wzięło górę nad dobrem i pięknem.
Tylko modlitwa, egzorcyzmy, święcona woda i czyste powietrze mogą oczyścić podobne „akwarium”, w którym wszyst-
ko: ściany i przedmioty przepełnione są astralnym kałem, jakim wyrasta, rozmnaża się, żywiąc się emancjami mieszkańców
i zarażonym powietrzem; przy tym fluidyczni mieszkańcy mogą zamienić się w istoty wampiryczne, szodliwe i tak dalece
niebezpieczne, że niekiedy dla ich odpędzenia trzeba używać ognia. Gdyby człowiek miał możność ujrzenia tych tysięcy dia-
błów, które przyciągane przekleństwami, tworzą i bez tego – gęstą powłokę na skutek jego gniewnych emanacji – wzdry-
gnąłby się z przerażenia. Lecz ludzie nie widzą nic i najspokojniej oddychają zarażonym bakcylami powietrzem, a potem
jeszcze żalą się na nagłe i niewyjaśnione bóle w ciele, choroby, zawroty głowy i bezsenność.

Na zakończenie naszych uwag pozwolimy sobie tylko wypowiedzieć stanowcze przekonanie, że pośród artystów sło-
wa, którzy poświęcali swoje talenty możliwie szerokiemu zaznajamianiu czytającej publiczności ze zjawiskami i prawami
“tajemnego” świata, na pierwszym miejscu – jak u nas, tak i za granicą – stoi bezsprzecznie WIERA KRYŻANOWSKA.
Wiera Kryżanowskaja - Rochester ostatnie lata swojego niezwykle owocnego życia spędziła w wielkiej nędzy material-
nej i w sędziwym wieku zmarła w Rewlu 1924 r.
Ktokolwiek z naszych czytelników był w posiadaniu starych wydań W. Krzyżanowskiej, prosilibyśmy o inforrmacje, gdyż
do wydania pełnego zestawu, brakuje nam kilka pozycji tej niezwykłej pisarki.

Rozdział pierwszy

Nadszedł wreszcie dzień odjazdu, w którym miało się odbyć wtajemniczenie Abrasaka i zarazem jego ślub.
Prowadzony przez dwu hierofantów, wszedł Abrasak do głównej świątyni miasta magów, gdzie zebrani już byli wszy-
scy jego mieszkańcy, a po skończonym nabożeństwie i odśpiewaniu przez obecnych hymnów i modlitw, ci sami hierofanci
wprowadzili go do Sanktuarium. Tam został dokonany nad nim magiczny obrzęd wtajemniczenia, wkładający nań ciężki
i odpowiedzialny obowiązek króla.
Z Sankturarium Abrasak wyszedł z wyrazem głębokiego skupienia i najwidoczniej bardzo wzruszony. Ubrany był
w nowe, białe szaty, obszyte purpurą; na głowie lśniła mu się szeroka, wysadzana drogocennymi kamieniami królewska ko-
rona, na szyi wisiał długi, o kilku rzędach naszyjnik, zaś piersi zdobił złoty znak maga.
W tym czasie dwaj młodzi adepci ustawili pośrodku świątyni przenośny ołtarz, na którym w kryształowej o ozdobnych
kształtach wazie, uwieńczonej krzyżem, zapłonął jasny ogień.
Kiedy nowy król znajdował się jeszcze w Sankturaium, Nara z Urżanią przyprowadziły Avani. Ubrana była w skrom-
ną śnieżno–białą tunikę, przepasaną złotym pasem i jakby obłokiem, okryta długim srebrzystym welonem.
Czarująco piękne oblicze Avani w chwili tej nosiło wyraz powagi i skupienia, wskazującego na to, że młoda kobieta po-
grążona była w gorącej modlitwie.
Abrasak wziął ją za rękę i oboje weszli na stopnie ołtarza. Oczekiwał ich tam już jeden z wielkich hierofantów, który
złączył na płomieniem ręce obojga narzeczonych,a nstępnie odczytał formuły, mające zjednoczyć ich fluidycznym węzłem.
Podczas tej ceremonii ogień zgasł, a wazę napełnił purpurowy płyn, wydzielający jasny opar. Płynu tego, hierofanta dał się
napić nowożeńcom, poczem włożył im na palce pierścienie, ponownie złączył ręce ich i trzy razy oprowadził wokół ołta-
rza, przemawiając uroczyście tymi słowy:
– Podobnie jak Wszechświat obraca się wokół tajemnego centrum, w którym przebywa Niewypowiedziany, tak i wy –
cząsteczki Bóstwa – wędrujecie po orbicie swego przeznaczenia. Niechże droga waszego życia, którą w chwili tej rozpoczy-
nacie wspólnie, będzie zawsze opromieniona czystym światłem dobra i niechaj wprowadzi was na wyżyny stopień drabiny
doskonałości.
Po zakończeniu ceremonii Avani zeszła ze stopni, zaś Abrasak pozostał jeszcze przy ołtarzu. Jednocześnie jeden z adep-
tów zabrał naczynie z tajemnym płynem, kładąc na tym miejscu ciężką i dużych rozmiarów księgę praw w masywnej, zło-
tej oprawie.
Abrasak położył rękę na owej księdze i donośnym, dochodzącym aż do ostatnich rzędów głosem, wypowiedział przy-
sięgę, w której przyrzekał, że zarówno w prywatnym, jak i w publicznym życiu, w miarę sił swoich, będzie jak najdokład-
niej wypełniał boskie przekazania, wskazane mu przez nauczycieli i surowo karać będzie tych, którzy by przestąpili
ustanowione prawa, względnie wykorzystali w złym celu swoją wiedzę lub władzę; zobowiązał się też nie rozpoczynać żad-
nej sprawy bez uprzedniego błogosławieństwa niebios i współdziałania władców czterech żywiołów, przyrzekając czcić ich
6
i wznosić na ich cześć świątynie, w których niższe narody, nie będące jeszcze w stanie uświadomić sobie istnienia Jedyne-
go, Niepojętego Stwórcy, mogłyby składać ofiary i oddawać pokłon Wszechmogącemu, w Jego widzialnych przejawach
i atrybutach twórczej potęgi Jego.
Uroczystość zakończono ucztę. Wszyscy odjeżdżający zebrali się na pożegnalnym braterskim obiedzie i zasiedli przy
długich stołach, rozstawionych na wielkich pałacowych dziedzińcach. Po skończonym obiedzie Abrasak ukląkł i w gorą-
cych słowach podziękował Nauczycielom za wszystkie otrzymane od nich dobrodziejstwa i łaski. Potem nastąpiło pożegna-
nie. Wszyscy obecni po bratersku ucałowali Abrasaka i jego żonę, nie wyłączając Urzani, co młodego króla napełniło
szczególną radością i wdzięcznością.
Podróżni umieścili się na kilku okrętach powietrznych i flotylla wzniosła się w przestworza, kierując lot swój ku kra-
inie przyszłej działalności.
– Oto “marnotrawny syn”, który zaledwie powrócił do rodzinnego ogniska i już odlatuje, aby założyć naród i państwo,
mające odegrać szczególną rolę w przyszłości.
A czy po upływie długich wieków domyśli się ktokolwiek, że przed potopem przybyli tam z nieznanego świata inni zu-
pełnie ludzie, osiedlili się i założyli podstwową cywilzację? – zauważył Ebramar, który pozostał z Supramatim na tarasie.
Wsparty o balistradę Supramati w zadumie spoglądał na znikającą w oddali powietrzną flotyllę. Na głos Nauczyciela
odwrócił się i rzekł z westchnieniem:
– O, tak, ludzkości wirują niczym ciała niebieskie. Lecz powiedz mi, proszę, Ebramarze, czy nie uczuwasz czasami cze-
goś przygniatającego ucisku i nie doznajesz zawrotu głowy z powodu bezgraniczności tego wszechświatowego kołowrotu?
Ja przeżywam nieraz takie chwile. Wydaje mi się wtedy, że im wyżej wstępujemy na drabinę wiedzy, tym bardziej stajemy
się mechanikami strasznych sił przestrzeni; i w miarę jak się zmienia materia naszego ciała, tak i my stopniowo zatracamy
swoją osobowość. I czymże ja jestem bez pragnień, bez namiętności, bez ambicji?
Zwykłym robotnikiem w arsenale wiedzy, przedstawicielem niewzruszonych prac, koniec którego będzie taki, że roz-
proszy się, być może, w promienistej materii.
Ebramar uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Długą jeszcze jest droga, dzieląca cię od doskonałej wiedzy. Pozwól jednak, że udzielę ci rady: nigdy nie staraj się zba-
dać samego tylko źródła, stanowiącego punkt wyjścia i ostatecznego celu twojej duszy. I jedno i drugie zakryte jest przed
nami.Tymczasem ciesz się ze zdobytej wiedzy i bądź przygotowany na ogromne trudy, jakie jeszcze na ciebie czekają; a kie-
dy już dojrzejemy, aby móc objąć wszystko, wówczas niewątpliwie będziemy zdolni pojąć także i to. Jesteśmy podobni do
mrówki, która chciałaby wszystko wiedzieć i zawczasu niepokoi się tym, co będzie robiła, jak zostanie człowiekiem.
– Porównanie twoje, Nauczycielu, świetnie ochładza moją ambicję – odpowiedział dobrodusznie Supramati, spoglą-
dając z wyrazem wdzięczności w bezdennie głębokie oczy wielkiego maga, odbijające całą harmonię jego duszy.
Spływające z osoby Nauczyciela czyste emanacje, podobne do fal muzykalnych wibracji, prawie natychmiast rozwiały
chwilową tęsknotę, jaka zakradła się do serca Supramatiego, a jakiej doświadczali niekiedy nawet i wyżsi adepci.
– Otóż i wyleczyłem się – dodał po chwili. – Dziękuję ci, drogi nauczycielu i przyjacielu. Powiedz mi tylko proszę, z ja-
kiej przepaści wychodzi ten cień, który nagle opanowuje i przygniata duszę? Nie powinien on jednak panować nade mną,
ponieważ droga do wiedzy i doskonalenia się jest już dla mnie zupełnie jasna.
– Zródło jego – to zetknięcie się z ludzką, materialną zasadą, właściwą niższym istotom; to zaraźliwy wpływ strachu,
napeniającego duszę, ślepego ludzkiego stada, które boi się wszystkiego, a osobliwie – jego niewiedza; następnie – zjawiska
przyrody, śmierć i wszelkie, mogące zagrażać mu niebezpieczeństwa.
Czy sądzisz, że i ci wszyscy, którzy odjechali przed chwilą, nie uczuwają obawy? Oni nie śmieli tylko wypowiedzieć te-
go. Nawet Abrasak – dusza mężna i oczyszczona – wątpi w swoje siły i obawia się, że nie będzie w stanie wypełnić zakre-
ślonego mu programu. Wszyscy podlegamy takim chwilowym słabostkom i to bynajmniej nie powinno cię trwożyć,
Supramati. Posiadamy swój program i przede wszystkim, musimy myśleć o wypełnieniu go. Założyć fundamenty kultury –
to sprawa w ogóle nie łatwa… A pomimo to pragnąłbym przecież być dumnym z naszych uczniów.
– Sądzę, że przyjdzie czas, kiedy wszystko, co zostało założone i utrwalone przez nas, pochłonie jakiś przewrót geolo-
giczny i świat pogrąży się znów w stan barbarzyństwa – zauważył Supramati.
– Bez wątpienia. Jak wszystko, co istnieje, tak też i nasze dzieło przejdzie swój k w a t e r n e r *): powstanie, wyrośnie,
osiągnie najwyższy rozkwit, a potem nastanie jego upadek i – śmierć… jednak nie pochłonie ona wszystkiego.
–––––––
*) Poczwórny cykl (przy.tłum.)

Założone przez nas kolegia wtajemniczonych, dzięki swej wiedzy, potrafią uniknąć powszechnego kataklizmu i w nie-
dostępnych dla tłumu świątyniach przechowują w całości naszą naukę, poczem magowie oświecą znów stopniowo nowe na-

7
rody.
Z tego też względu nadzwyczaj ważny jest trafny wybór wyższych wtajemniczonych, którzy pójdą naszymi śla
dami. Nadejdzie bowiem czas, kiedy wszyscy opuścimy tę ziemię, aby kierować jakąś inną planetą lub też przejdziemy do
wyższego systemu.
Co nasi następcy z pewnością utrzymają się na poziomie lecz wśród niższych wtajemniczonych powstaną nie uniknio-
ne nadużycia, które wywołają właśnie katastrofę, o jakiej mówiłeś.
Jednak ta odległa przyszłość bynajmniej nie zwalnia nas od bezustannej pracy w teraźniejszości. Ciężka to sprawa, sto-
sować prawdę odpowiednio do umysłowego rozwoju, ponieważ wiedza w rękach zarozumiałego ślepca – jest śmierciono-
śnym narzędziem. Wszak żądany i drapieżny tłum handluje wszystkim i uważa siebie także za wielkiego, mocnego
i doskonałego do tego stopnia, że nie potrzebuje już ani nauczyciela, ani nawet Boga.
– To, co powiedziałeś, nauczycielu, przypomina mi wypadki, jakie zachodziły na zmałej Ziemi w ostatnich wiekach jej
życia, a osobliwie niektóre zdarzenia i sceny z tych czasów, kiedy byłem jeszcze Ralfem Marganem.
Już wtedy zaczęto odsłaniać tłumowi tajemne siły z dziedziny nauk okultystycznych, jak na przykład hipnotyzm, któ-
rego tak bardzo nadużywano.
Najzabawniejsi zaś byli pseudo – ”magowie”, wyrastający wszędzie, jak grzyby po deszczu; niemal w każdym kraju peł-
no było najrozmaitszych fakirów, rzekomych “radża–jogów” i “hierofantów”. Wszyscy ci panowie, nie przechodzący bynaj-
mniej żadnego wtajemniczenia, nie poddający się próbom samotności i zupełnego milczenia, w celu oczyszczenia swojej aury,
ośmielili się zuchwale mniemać, że mogą naśladować Chrystusa, dokonywać cudownych udzrowień i wojować z piekłem
lub wypędzać demony; a jednocześnie, wskutek swej głębokiej niewiedzy, nierzadko przesiedlali demoniczną istotę z jed-
nego chorego w drugiego lub też sami stawali się wreszcie ofiarą tych demonów.
A jakże chełpili się między sobą ze “strasznych tajemnic”, znanych rzekomo tylko im! Dobrze, jeśli to zwyczajni głop-
cy, a nie oszuści lub też przestępcy, nadużywający okruchów wiedzy w celu szkodzenia ludziom.
– O, tak. Potrzeba dużo cierpliwości, miłości i delikatności, aby móc kierować tymi pigmejami – złośliwymi, upartymi
i nadętymi zarozumiałością. Lecz jeżeli Ojciec Przedwieczny jest cierpliwy i bezgranicznie miłosierny, to nie nam – zbyt nie-
doskonałym – sądzić naszych niższych braci.
Zresztą i w naszym życiu bywają także radosne chwile. W tym nadętym pychą, złośliwym i leniwym tłumie znajdują
się czasami zazdrosne, szlachetne i kochające dusze, wdzięczne swoim nauczycielom. I jakąż wielką radość uczuwa nauczy-
ciel, widząc że boska iskra walczy z namiętnościami, bez szemraniawytrzymuje wszystkie próby, bohatersko zmaga się
w więzach swego ciała, a wreszcie, łamie zapory i podnosi się ku światłu.
– Szczególnie wówczas, kiedy się ma szczęście być kierowanym przez ciebie, Ebramarze. Okropna myśl, że opuścisz
nas kiedyś i ja zostanę pozbawiony twoich rad – budzi we mnie rozpacz.
– Jeśli to nie jest tajemnicą i nie uznasz prośby mej za natrętną, powiedz mi, proszę, dokąd udasz się, opuszczając tę zie-
mię? – spytał Supramati z wyrazem niezdecydowania.
– Phi! Piękny owoc wydało moje wychowanie, nie ma co mówić! Mag, prawie w przeddzień otrzymania czwartego pro-
mienia, wpada w rozpacz, ponieważ przestaną wieść go za rączkę, jak uczące się chodzić dziecko. Przede wszystkm, łącz-
ność między nami nie zerwie się nigdy.
Gdziekolwiek będę i jakiekolwiek będę wypełniał zadanie – nie przestanę troszczyć się o tych, których kocham, a w ra-
zie koniecznym znajdę ku nim drogę, aby pomocą i radą zawsze im służyć.
I Ebramar serdecznie uścisnął dłoń Suprametiego.

* * *

Pewnego wieczoru, po upływie paru miesięcy od opisanej wyżej rozmowy, w pracowni Ebramara zebrało się kilku je-
go przyjaciół i uczniów, w oczekiwaniu na Narajanę i Udeę, którzy dnia tego powrócili z ważnej podróży.
Wkrótce obaj przybyli. Narajana był wesoły i ożywiony, a Udea, jak zawsze, poważny i zamyślony.
– A więc, ukończyliśmy pracę, którą zadałeś nam nauczycielu – przemówił Narajana z wyrazem zadowolenia.
– Oznaczony przez ciebie obszar podzieliliśmy przy pomocy naszych mierniczych na dwa państwa: jedno dla Udei –
drugie dla mnie.
Okazało się, że ludność była tam o wiele liczniejsza, niż spodziewaliśmy się; przekonałem się także, iż poprzednicy na-
si, posyłani do niej w swoim czasie w celach cywilizacyjnych, dobrze pracowali. Ludy te, należące do trzech ras i zamiesz-
kujące olbrzymi kontynent, są obecnie już dostatecznie rozwinięte dla przyjęcia wyższej cywilizacji.
– Pomiędzy nimi znajdują się także resztki ludności z dwóch ostatnich, częściowo zatopionych lądów i choć zmiesza-
li się oni z nowymi rasami, to jednak pożytecznym byłoby, zda się, zupełnie wygubić tę pierwotną rasę i przeszkodzić dal-
8
szej asymilacji, która szkodliwie odbija się na wyższych plemionach – wtrącił Udea.
– Masz słuszność i rozważymy to zagadnienie – odrzekł Ebramar.
– Tak, warto byłoby wyrwać z korzeniami te porosty ludzkie, których daleko więcej posiada kraj Udei, niż mój. Muszę
bowiem przyznać się ze wstydem, że wybrałem sobie najpiękniejszy i najlepszy “kąsek” – podkreślał Narajana.
– “Altruizm” taki czyni ci wielki zaszczyt – powiedział z uśmiechem Supramati.
– Ha, trudna rada! Jeszcze ostatecznie nie pokonałem w sobie tego śmiertelnego grzechu, który zwie się egoizmem,
a przy tym i Udea nie sprzeciwał się, mówiąc, że jest zadowolony z wyboru. Być może, iż lubi on równiny, których jest tam
wiele i wspanialłe rzeki, nawadniające owe posiadłości – odpowiedział dobrodusznie Narajana. – Ja zaś wolę morze i góry.
A otóż i plany! – dodał.
Kiedy magowie obejrzeli już plan państwa Narajany, wówczas wskazał im punkt, oznaczony czerwonym ołówkiem
i rzekł:
– Spójrz, Ebramarze, oto tutaj założę swoją stolicę. Jest to przepiękna miejscowość. Nad samym brzegiem morza wzno-
si się pochyło, pokryte lasem wzgórze, sięgające blisko pięćset metrów; dalej ciągnie się łańcuch górski i rozpościera wiel-
kie jezioro, mogące zaopatrywać w wodę całe miasto; w górach zaś można będzie wykuć świątynie i podziemne groty celem
urządzenia w nich archwiwów itd.
Z wyżyny tej rozciąga się wspaniały widok i tam właśnie zbuduję sobie pałac. O! mam nadzieję, że kiedy uczynicie mi
zaszczyt i przyjedziecie zwiedzić moje państwo, wówczas stolica jego – Urżana – niezawodnie spodoba się wam bardzo.
– Cokolwiek zrobisz – przewiduję, że urządzisz się znakomicie – z odcieniem ledwie dostrzegalnej ironii zauważył,
śmiejąc się, Ebramar.
– Nie śmiej się, drogi nauczycielu. Posiadam w sobie wrodzone zamiłowanie do sztuki i piękna i za skłonności moje
w tym kierunku nigdy przedtem nie ganiłeś mnie przecież. Właśnie w sprawie tej mam prośbę do ciebie i nauczycieli.
Kiedyś, gdy już wszystko będzie przygotowane, obiecaliście obejrzeć wszystkie królestwa, aby ocenić trudy nasze i po-
błogosławić rządy. Chciałem więc prosić was, byście przyjechali poświęcić założoną przeze mnie stolicę i pierwszą świąty-
nię, którą zamierzam zbudować na cześć sił przyrody, jako widocznych przejawów twórczości Najwyższej Istoty. Pragnąłbym
usłyszeć o tym zdanie twoje, Ebramarze?
– Przedłożę twą prośbę najwyższym hierofantom i zakomunikuję ci odpowiedź ich. A ty Udeo, czy także podzielasz
życzenia Narajany?
– Ja, osobiście, nie mam żadnych specjalnych życzeń i całkowicie zdaję się na wolę nauczycieli; będę szczęśliwy, mogąc
widzieć ich u siebie, jeżeli oczywiście okażą mi tę łaskę i odwiedzą kraj mój także – odpowiedział Udea.
– Spójrzcie, proszę, na tego rozczarowanego dyplomatę. No, jeżeli ty, przyjacielu, będziesz szczepił w swoich podda-
nych podobną obojętność i bezinteresowność, to uczynisz z nich najnudniejszy naród na całej planecie – zawołał Narajana
z właściwą sobie żartobliwą emfazą.
– Miejmy nadzieję, że przyswoją sobie tylko moje dobre przymioty, a złe postaram się ukryć przed nimi – odrzekł spo-
kojnie Udea.
Nazajutrz Ebramar zakomunikował Narajanie, że nauczyciele przychylili się do jego prośby i jeden z wyższych hiero-
fantów osobiście uda się tam w celu poświęcenia kamienia węgielnego pod budowę miasta, oraz dokona związanych z tym
magicznych obrzędów.
Pozwolili mu także zabrać ze sobą pewną liczbę artystów, wyszkolonych przezeń spośród ziemian.
Narajana odjechał wcześniej, ponieważ należało pobudować tymczasowe pomieszczenia dla magów i hierofantów,
a także i dla przesiedleńców; kiedy zaś wszystko zostanie już odpowiednio przygotowane – miał zawiadomić o tym Ebra-
mara.
Rozmawiając wieczorem z Ebramarem, Supramati zapytał go, dlaczego założenie stolicy przez Narajanę miało być
poprzedzone tak wielką uroczystością, podczas gdy państwa Udei i Abrasaka będą musiały jeszcze bardzo długo czekać na
magiczne poświęcenie.
– Miasto to ma przeznaczoną wyjątkowo długą egzystencję, zaś naród, którego będzie stolicą, odegra poważną rolę w ży-
ciu kontynentu. Nauczyciele wystudiowali astralne klisze Sunazefa, któremu polecono wykonać tę osobliwą pracę, opowie-
dział mi w związku z tym wiele bardzo ciekawych rzeczy.
A więc – naród, rządzony przez Narajanę, rozwinie olbrzymią cywilizację, wprost zdawiającą na tle tych pierwotnych
czasów; potem zejdzie jednak z prawdziwej drogi, popadnie w błędy i głęboka jego wiedza stanie się nawet elementem roz-
kładu, który spowoduje wreszcie katastrofę, a następnie – ląd zniknie w wodach oceanu. Ze względu więc na takie świetne
lecz burzliwe losy, nauczyciele zgodzili się udzielić magicznej ochrony tej kolebce przyszłego wielkiego narodu.
Miejsce, które obrał Narajana na stolicę, było rzeczywiście wyjątkowo piękne. Po upływie więc kilku tygodni, od cza-
su opisanej wyżej rozmowy, u stóp wysokiego wgórza, gdzie miało stanąć miasto – w zielonej dolinie zebrały się wielkie tłu-
9
my ludzi.
Jak tylko mogło sięgnąć oko, cisnęła się miejscowa ludność, tworząc olbrzymie półkole. Był to typ ludzi piękny, wzro-
stu wysokiego, o smagłym, z lekka czerwonawym odcieniu twarzy i dużych, rozumnych oczach. W środku owego półkola
zgromadzili się znów ludzie odmiennego typu.
Na czele ich znajdował się najwyższy hierofanta, ubrany w śnieżno białe szaty, usiane jakby brylantowym pyłem; twarz
miał zakrytą lekką zasłoną, a na głowie lśniła wysoka, spiczasta tiara, mieniąc się barwami tęczy.
Wokół i za nim postępowała świta: magowie, maginie i adepci różnych stopni wtajemniczenia; wszyscy śpiewali hymn
magiczny w takt dźwięków kryształowych harf.
Za procesją wtajemniczonych szli ziemianie: najpierw nauczyciele sztuk i rzemiosł, a dalej tłum zwykłych pracowni-
ków. Wijąc się równo, jak olbrzymia wstęga, ten nieskończony, zdawało się, pochód wstępował powoli na wzórze i wyszedł-
szy wreszcie na rozległy plac niedaleko szczytu – zatrzymał się.
Stąd otwierał się rzeczywiście przepiękny widok. U podnóża stromych skał, okalających dolinę, rozpościerało się mo-
rze błękitne, jak szafir i gładkie, jak lustro; tylko grzebienie fal, od czasu do czasu rozbijających się o nadbrzeżne kamienie,
pokrywały się białą jak śnieg pianą. Z przeciwległej znów strony opasywały plac wysokie, porosłe lasem góry, a w oddali, po-
między okrytymi ciemną zielenią wyżynami, jak srebrna tarcza, lśniła powierzchnia dużego jeziora.
W środku samego płackowyżu grunt wznosił się znacznie, tworząc drugi placv mniejszych rozmiarów i tam właśnie
skierowała się procesja.
Przyszedłszy tu, wszyscy uklękli, za wyjątkiem najwyższego hierofanty, który stał pod baldachimem, niesionym przez
czterech adeptów; boki baldachimubyły opuszczone, wobec czego wielki sługa światła nie dla wszystkich był widzialny.
Po chwili z pod fałd zasłony wystrzelił ognisty obłok, który wznosił się stopniowo do góry, wirując i rozrzucając sno-
py iskier. Niebo pokryło się wkrótce ciemnymi chmurami, a na tle ich zarysowała się szeroka tęcza, która wzrastała powo-
li i jakby opuszczała się na ziemię, przyjmując kształt wielkiego koła, opasującego plac. Następnie koło to rozszerzało się
coraz dalej i już na horyzoncie wydawało się cieniutką siatką, aż wreszcie znikło w przestrzeni.
Gdzie niegdzie zaczęły ukazywać się świecące punkty, które powiększały się coraz bardziej, podobne do maleńkich, pło-
nących ognisk. Cała atmosfera burzyła się i drgała, jakby wokół panował wielki gwar niewidzialnego tłumu.
Najwyższy hierofanta wyszedł teraz z pod badlachimu i wydawało się, że płonął w ogniu; z tiary spływał snop świetli-
stych płomieni, a cała postać jego otaczała purpurowa areola. Wzniósł ręce, pokłonił się nisko na wszystkie cztery strony
świata i dźwięcznym głosem zaczął wymawiać formuły złożone nie z wyrazów lecz dziwnych rytmicznych dźwięków. I na-
gle, z rozpostartych rąk jego, z piersi i pleców błysnęły cztery złote promienie, które rozszerzały się stopniowo i mieniły róż-
nobarwnymi ogniami.
Upłynęło kilka chwil i ze wszystkich czterech stron świata pojawiły się tłumy duchów żywiołów, prowadzone przez swo-
ich zwierzchników. Wysokie, mgliste postacie ich zatrzymały się nieopodal i kolejno pokłoniły przed hierofantą.
– Duchy żywiołów! – przemówił wówczas najwyższy mag, a każde jego słowo grzmiącym echem rozlegało się po gó-
rach. – Oto powierzam wam naród, który macie darzyć względami i otaczać go swą opieką. W kraju tym zostaną wznie-
sione świątynie na waszą cześć; będą was tu czcili i wzywali na pomoc tłumowi, który choć nie pojmie lecz uwierzy w was,
i – dopóki nie zostanie zerwana łączność z nim i zachowa się podanie o zawartej między nami umowie – będziecie poma-
gali i życzliwie sprzyjali temu narodowi!
– Władcy powietrza, ognia, wód i wnętrz ziemi! Będziecie strzegli ludzi, zwierzęta i roślinność przed ogniem niebie-
skim; będziecie chronić kraj cały od niszczycielskich burz, od powodzi i trzęsień ziemi. Bądźcie więc życzliwi dla ludności,
zamieszkującej te ziemie. Płynąć będą ku wam modlitwy ich, a dla podtrzymania astralnej łączności z narodem – na ołta-
rzach nieprzerwanie będzie płonął święty ogień; dymy kadziedeł i magiczne pienia ułatwią wam zbliżenie się. Składać wam
będą w ofierze dary przyrody i pozostaniecie między ludźmi, a oni pośród was. Dopóki wszystko zachowa się w takim sta-
nie – zachowa się także i urodzajność ziemi w całej obfitości, siła kraju i zdrowie wszystkiego, co w nim żyje!
A teraz pójdziemy poświęcić kamień, założony pod fundamenty świątyni słońca, w której będą oddawać cześć siłom
przyrody i składać ofiary czerem żywiołom.
W towarzystwie magów i magiń hierofanta skierował się na koniec placu, gdzie na wysokości kilku stopni leżał wiel-
ki, ociosany z czterech stron meteoryt; na nim gorzał jasny ogień, a nieopodal w szczelinie skalnej biło źródło, sącząc stur-
mień kryształowej wody.
Duchy żywiołów ustawiły się z czterech stron kamienia, a hierofanta wymówił tajemne zaklęcia, które niby obrzęd
ślubny, związały je z owym miejsce i krajem.
Następnie wylał na ogień esencję i natychmiast wzbił się słup aromatycznego dymu; dokonał pierwszego polewania wi-
nem i mlekiem, okadził i wreszcie złożył pierwszą ofiarę z owoców i kwiatów.
W tejże chwili padł promień słońca i otoczył kamień oślepiającym blaskiem. Hierofanta padł na twarz, a magowie
10
i maginie uklękli i chórem odśpiewali radosny, dziękczynny hymn.
Potem złożyli swoje instrumenty i przeszli do drogocennych materiałów, nagromadzonych wokół kamiennego sze-
ścianu. Z brył złota, srebra, minerałów, podobnych do malachitu, jaspisu, lapis-lazuli i t.p., zbudowali szybko obszerną ka-
plicę, kopuła której nakryła kamień, pozostawiając jedynie wąskie wejście, zastępujące drzwi.
Po skończeniu tej pracy hierofanta znów przemówił dźwięcznym głosem:
– To jest Sanktuarium! Wchodzić do niego może tylko wyższy hierofanta, władający magicznym językiem, w celu od-
prawienia modłów za naród, w wypadku grożącego niebezpieczeństwa.
– A teraz zbliż się, Narajano, pierwszy królu, kapłanie i prawodawco tego kraju – i przyjmij tajemne święcenia dla wy-
pełnienia wielkiego i trudnego dzieła.
Rzekłszy to, hierofanta wziął z rąk jednego z adeptów szeroką, złotą koronę i włożył ją na głowę klęczącego przed nim
Narajany. Potem wyjął zza pasa flakon z pierwotną materią i pomazał nią czoło, piersi i dłonie nowego króla. Ognisty płyn
wybuchnął na chwilę płomieniem, poczym jakby wessał się w organizm Narajany i znikł bez śladu.
– Pasterzu powierzonej ci trzody! Mocą świętego ognia, który otrzymałeś w tej chwili będziesz sprowadzał na ludzi
i wszystko, co cię otacza, błogosławieństwo Boże; poczem ogień ów, wraz z jego potężnymi przymiotami, przekażesz temu,
kogo poświęcisz służbie Bożej.
Władając tajemnym językiem i przy pomocy posiadanej wiedzy będziesz rozkazywał siłom przyrody i mówił z ich
władcami, albowiem nie istnieją siły “ślepe”, zarówno jak nie istnieje i “martwa przyroda”. Wszystko żyje, wszystko oddy-
cha, mówi, wszystko jest napełnione życiodajnym tchnieniem Niepojętego i bezustannie śpiewa chwałę swemu Stwórcy.
Ludzie nie zdolni dosięgnąć Najwyższego Opiekuna, będą Go ubóstwiali w Jego żywych tworach, a siły przyrody sta-
ną się bogami ich.Tobie zaś, jako wtajemniczonemu adeptowi, danym jest rozumieć mowę gwiazd, drganie powietrza, sze-
lest liści, szum wód; możesz więc założyć szkołę wtajemniczenia, w której ta nauka przekazywana będzie z pokolenia na
pokolenie. I biada narodowi, jeśli zapomni magiczny język i zatraci zdolność komunikowania się z rozumnymi siłami przy-
rody!
Pracuj więc gorliwie i wytrwale na polu, leżącym przed tobą otworem! Obdarzony jesteś zdolnością czytania w sercach
powierzonych ci owiec; co jest utajone przed innymi – tobie będzie znane; w twojej również władzy będą wszelkie choro-
by, zarówno cielesne, jak i duchowe.
Tu, przed tym ołtarzem, gdzie skupia się boska siła, będziesz modlił się za swój naród. A im wyższą będzie twoja czy-
stość, im płomienniejszą wiara – tym potężniejszą okaże się modlitwa i silniejsze działanie przeciąganego przez nią ognia
niebieskiego. Naucz swój naród uczęszczać do świątyni, bowiem modlitwa wierzących – to oliwa, podsycająca niewidzial-
ny ogień, płonący na ołtarzu. W symbolu bóstwa zawarte jest Jego tchnienie i odbicie; dlatego też świątynię napełniać po-
winny zawsze subtelne aromaty i chwalebne pienia, aby nie uleciało to święte tchnienie, pozostawiając pustymi posąg lub
ołtarz.
Mówiąc to, hierofanta wziął złotą laskę z zakrzywionym końcem i podał ją Narajanie:
– Przyjmij symbol swej władzy. Jest to łaska pasterza i jednocześnie narzędzie kary, ponieważ DOBRY pasterz obo-
wiązany jest być nie tylko sprawiedliwym i wspaniałomyślnym lecz także surowym.
A teraz – winszuję ci, synu mój i niechaj Bóg Wszechmocny błogosławi twoje trudy.
Hierofanta pobłogosławił Narajanę i pocałował go w czoło, poczem cała procesja zaczęła schodzić ze wzgórza. Olbrzy-
mi tłum tubylców, który obserwował płocące w powietrzu ognie i te niezwykłe zjawiska, jakie zachodziły wokół hierofan-
ty – rozstąpił się z zabobonnym strachem i padł na twarz, dając przejście prosecji magów.
Z powodu uroczystości tej przygotowano dla ludności ucztę i rozdawano podarunki. Po obiedzie, który się odbył w tym-
czasowym domu Narajany, magowie i maginie pożegnali nowego króla wraz z jego żoną, poczem wsiedli na statki po-
wietrzne i odlecieli z powrotem do boskiego miasta.
W kilka dni po swoim powrocie Udea znajdował się w pracowni Ebramara, gdzie rozmawiali obaj o zapowiedzianych
wypadkach, które mają nastąpić w przyszłości oraz niektórych przypuszczeniach, jakie na ten temat zakomunikował przy-
jaciołom Nrajana.
Wsparłszy głowę na rękach, Udea zamyślił się, a Ebramar w milczeniu obserwował jego blade i zafrasowane oblicze.
– Rozmyślasz o swoim odjeździe, Udeo? Przyznam, że nie masz się czego ociągać i czas byłby wejść już w rolę króla
i prawodawcy – zauważył Ebramar.
– Przygotowania moje są już prawie zakończone. Pozostaje mi tylko wybrać kilku pomocników spośród ziemian
i w sprawie tej chciałem właśnie prosić cię o radę.
– Tu Udea wymienił kilka nazwisk.
– Wybór twój jest najzupełniej odpowiedni i lepszego sam nie mógłbym ci poradzić. Lecz czemuż to wcale nie wspo-
mniałeś, przyjacielu o swojej pierwszej pomocnicy i głównej nauczycielce szkół żeńskich, kierowniczce prac kobiecych
11
i matce boskich królów – twoich przyszłych następców – o królowej? Czyś ją już wybrał sobie? Wszak wiesz, że bez tej to-
warzyszki życia i pomocnicy w trudzie nie możesz rozpocząć panowania – zauważył Ebramar z powagą.
Udea westchnął głęboko.
– Nie. Dotąd nie myślałem jeszcze o nikim i jak widzę, jest to najtrudniejszy dla mnie wybór, choć wiem, że obowiąz-
kowy. Prosiłbym cię więc, Ebramarze, abyś zechciał dopomóc mi i ułatwić rozwiązanie tego drażliwego zagadnienia. Oba-
wiam się bowiem, że okres długiej i ciężkiej próby pozostawił szczególne piętno na mej duszy; jestem mizantropem, nie
towarzyskim, małomównym… nudnym. Będę też z pewnością nieznośnym mężem. Jakaż więc kobieta zechce mnie, zwłasz-
cza na przeciąg długich wieków, kiedy wzajemna pobłażliwość i przywiązanie są najbardziej niezbędne?
– Wady, które wyliczyłeś, dowodzą tylko, że mag musi koniecznie pozbyć się ich - odrzekł z uśmiechem Ebramar.
– Lecz powróćmy do głównego przedmiotu. Zdawało mi się, że interesujesz się Arjaną, córką Sunazefa; przynajmniej
gawędziłeś z nią częściej, niż z innymi dziewczętami.
– Istotnie, Arjana jest czarująca i posiada rzadką zdolność wyrażania powagi, zarówno jak i potrafi być wesołą, zależ-
nie od okoliczności. Pamiętam jednak, że przeznaczyłeś ją Sandirze, synowi Supramatiego.
– Nie przeczę, że był kiedyś taki zamiar lecz został zaniechany. Obecnie mam całkowitą pewność, że dziewczyna in-
teresuje się innym.
– Ach! więc, właściwie to na jedno wychodzi – odpowiedział żywo Udea z jakimś nieokreślonym wyrazem.
– Bez wątpienia. Lecz wyobraź sobie, jaki dziwny gust posiada Arjana! Ten, który jej się podoba, jest właśnie mizan-
tropem, nie towarzyskim, małomównym, nawet nudnym i prawdopodobnie będzie nieznośnym mężem; jednak wiem, że
pomimo to ona z radością przyjmie oświadczyny skrytego wielbiciela oraz, że przyszłość nie budzi w niej najmniejszej oba-
wy – odrzekł Ebramar, uśmiechając się chytrze i spoglądając na Udeę, którego twarz pokryła się rumieńcem.
– Dziękuję ci, nauczycielu, za to, co mi powiedziałeś. Że zaś Arjana jest na tyle odważna, więc zaryzykuję i poproszę
ją o rękę. Jeżeli przyjmie małomównego narzeczonego to – królowa moja została znaleziona i po ślubie będę mógł zaraz
odjechać – odpowiedział wzruszony Udea.
Po upływie dwóch dni w pałacu Sunazefa odbyły się zaręczyny Udei z Arjaną, a po miesiącu – ślub; poczem okręt po-
wietrzny poniósł trzecią kolonię prawodawców na nowe pole ich działalności.

Rozdział drugi

Był piękny, ciepły i cichy wieczór. Promienie zachodzącego słońca mieniły się złotymi blaskami na różnobarwnych pa-
łacach miasta magów, a powietrze przesycone było przecudnymi zapachami kwiatów, zapełniających olbrzymie ogrody.
Na dużym tarasie pałacu Ebramara zebrało się dość liczne towarzystwo. Oprócz gospodarza był tam Suupramati i Da-
chir z kilkoma uczniami i przyjaciółmi, niektórzy członkowie kolegium egpiskich hierofnatów oraz kobiety, należące do
szkoły wyższego wtajemniczenia; pośród nich znajdowała się także Nara, Edyta i Olga.
Skończono już skromną wieczerzę i obecnie prowadzono ożywioną rozmowę o szczegółach zamierzonej podróży.
– Przegląd nasz zaczniemy od odwiedzin państwa Udei – rzekł Ebramar.
– Otrzymałem dziś od niego zawiadomienie, że oczekuje nas w górach w pobliżu źródeł wielkiej rzeki, nawadniającej
wiekszą część jego kraju. Następnie udamy się do Narajany, który pisze, iż nie skończył jeszcze swoich przygotowań na na-
sze przyjęcie.
– Wyobrażam sobie, jakimi niespodziankami on cię obdarzy, Ebramarze i obawiam się, że wiele z nich będzie niezbyt
pocieszających, ponieważ Narajana jest niepoprawny i nie ma sposobu na wykorzenienie zeń ziemskich wspomnień – za-
uważył Supramati.
– Możliwe lecz nie będziemy uprzedzać faktów. Przy całej impulsywności jego natury i skłonności do uniesień, zamia-
ry posiada w każdym razie szlachetne, przy tym w utworzonej przezeń kulturze główne miejsce zajmuje sztuka – odpowie-
dział Ebramar.
– Pamiętam wpajaną przez ciebie niejednokrotnie zasadę: „kto pracuje, ten pochłania czasę; i dzisiaj właśnie w szcze-
gólny sposób czuję prawdę tych słów.
Oto, jakby wczoraj, na tym samym tarasie, Abrasak z Udeą żegnali się z nami przed odjazdem na miejsce ich krzewi-
cielskiej pracy. Jednocześnie pięć wieków minęło już od chwili, kiedy braliśmy udział w uroczystości zakładania stolicy Na-
rajany i czas ten upłynął prawie niespostrzeżenie.
– Dla nas, którzy liczymy tysiąclecia, jak zwykli śmiertelnicy miesiące swej przemijającej egzystencji, pięć wieków – to
12
drobiazg; lecz dla ludzi zwykłych, pięćset lat – to okres dostatecznie długi, aby móc sądzić osiągnięty postęp.
W dziele wychowania narodów potrzeba nierzadko wiele czasu dla otrzymania namacalnych rezultatów – odpowie-
dział Ebramar.
– Lecz oto zbliża się nasz statek. Czas w drogę, przyjaciele; o świcie będziemy już gościli u Udei – dodał, zwracając
się do zebranych.
Słońce wschodziło, zalewając blaskiem zieleniejącą równinę, którą przecinała dość szeroka, widocznie sprawna rzeka,
ponieważ widać było na niej stojące przy brzegu statki. Wszystkie łodzie pomalowane na kolor biały, posiadały wysokie, za-
krzywione dzioby i zaopatrzone były w szerokie baldachimy dla ochrony podróżnych przed palącymi promieniami słońca.
Na brzegu rzeki stała grupka mężczyzn w zwyczajnych, szarych ubraniach, przepasanych skórzanymi pasami.
Nieco przed nimi, na wzgórku, stał Udea. Ubrany był w białą tunikę ze złotą frendzlą i takimże złotym pasem.
Piękne jego oblicze zmieniło się bardzo. Pozostał wprawdzie młodym człowiekiem, w pełni sił, lecz dawny wyraz znu-
żenia i głębokiego smutku zamienił się teraz w spokojną energię; spojrzenie jego było po dawnemu surowe, a jednocześnie
z głębi dużych, jasnych oczu, promieniował spokój, jaki daje tylko szczęście.
– A otóż i oni! – rzekł wesoło, wskazując na powietrzny statek, który szybując w powietrzu zbliżał się szybko i powo-
li zaczął zniżać swój lot, a wkrótce wylądował nieopodal wspomnianej gromadki ludzi.
Na przedniej części samolotu, na pomoście, stał Ebramar wraz z kilkoma hierofantami i magami.
Udea pospieszył ku przybyłym i pomógł im wysiąść.
– Pokłon wam głęboki!
– Bądzcie łaskawi wstąpić na tę ziemię, czcigodni nauczyciele i przyjaciele, którzy darzycie mnie takim szczęściem, przy-
bywając dla przeglądu prac moich – przemówił Udea, klękając przed Ebramarem dla otrzymania błogosławieństwa.
Ebramar podniósł go i ucałował, a za nim i wszyscy przybyli, poczem Udea przedstawił im swoich towarzyszy, którzy
na widok hierofantów upadli przed nimi na twarz.
W istocie bowiem z nich wszystkich, a szczególnie z Ebramara spływało wprost oślepiające światło, zaś szaty ich wy-
dawały się jakby osypane brylantowym pyłem.
Po skończeniu powitalnych ceremonii, Ebramar wesoło zapytał:
– No, przyjacielu Udeo, w jakiż sposób zamierzasz wieźć nas do stolicy? Widzę przygotowane łódki lecz może chciał-
byś skorzystać z naszego samolotu?
– Jeżeli uważacie, czcigodni nauczyciele, że tak będzie wygodnie, to pragnąłbym zawieźć was do stolicy wodą. W ten
bowiem sposób moglibyście zobaczyć część kraju i kilka miast; potem można było by zwiedzić okolice gdzie już w szcze-
gółach poznalibyście mój system rządzenia i otrzymane zeń rezultaty.
– Plan doskonały i spodziewam się, że bracia moi również nie będą czynili sprzeciwu – odpowiedział Ebramar.
Wkrótce wszyscy umieścili się na łodziach, a silni wioślarze popchnęli je i pomnkęły szybko po spokojnych wodach sze-
rokiej rzeki.
Wzdłuż jednego z brzegów widać było ciągnący się łańcuch niezbyt wysokich gór; zaś po stronie przeciwległej, jak
tylko mogło sięgnąć oko, na nieprzejrzanej przestrzeni rozpościerały się obszerne równiny. Ziemia była wszędzie doskona-
le uprawiona i sieć nawadniających kanałów przecinała pola. Od czasu do czasu ukazywały się wielkie osiedla, które pod
względem architektonicznym przedstawiały mniej więcej jednakowy obraz, zaś maleńkie domki z płaskimi dachami, sto-
jące od siebie w niewielkiej odległości, otaczały sady i ogródki. Prawie wszystkie osiedla tonęły w zieleni drzew owocowych,
obficie okrytych przeróżnymi owocami. Po środku każdego osiedla znajdował się zwyczajny, kamienny dom, malowany na
biało, a przed nim niewysoki obelisk z napisem; obok zaś wznosił się budynek dwa razy większy od innych. Wzdłuż górzy-
stego brzegu ciągnęły się czynne kamieniołomy, na przemian z wielkimi winnicami, zaś na pastwiskach widać było pasące
się stada. Rozpoczął się już wówczas okres żniw i winobrania i wszędzie też wrzała praca; jedni żęli i wiązali wielkie sno-
py, inni znów zbierali winogrona. Jedynie gdzie niegdzie można było zauważyć gromadki ludzi z ciekawością przyglądają-
cych się flotylli, witających radośnie króla i padających na twarz przed nieznanymi “bogami”.
– Z zadowoleniem spostrzegam, że poddani twoi to nie próżniacy i nie gapie, którzy bywają chętni do wszelkich wi-
dowisk i porzucają pracę, aby się popatrzeć na nas – zauważył Ebramar.
– Wydałem rozkaz, aby nie przerywano zwykłych zajęć, gdyż chciałem pokazać wam ludność zajętą pracą.
Najbardziej ciekawe są zawsze kobiety, starcy i dzieci – dodał Udea, wskazując na jedną z grup, liczniejszą od innych.
Stojący na brzegu przedstawiciele tej rasy nie grzeszyli pięknością. Mężczyźni byli wysokiego wzrostu, silni i barczy-
ści. Barwę skóry mieli ciemną, prawie czerwonawą, twarze szerokie i bez zarostu oraz małe, bystre oczka.
Takiż sam typ przedstawiały kobiety; ubrane były w barwne spódnice, zaś mężczyźni posiadali na sobie płócienne ko-
szule…
– W każdym razie potrafiłeś nauczyć ich posłuszeństwa. Jest to świetnym rozultatem, świadczącym właśnie, że włoży-
13
łeś weń dużo pracy – powiedział Supramati.
– O, tak. Pracowałem z całym zapałem, do jakiego tylko byłem zdolny. Bogu dzięki, nigdy też nie odczuwałem braku
pracy, a i teraz mam jej również pod dostatkiem; nadto los sprzyjał mi także, dając takich pomocników, którzy godnie speł-
niali swoje obowiązki. Pomimo tego, obawiam się jednak, czy nie przeoczyłem czegoś? Może niezbyt dokładnie zrozumia-
łem wskazówki nauczycieli; lecz będę niezmiernie szczęśliwy, jeżeli okażecie zadowolenie ze mnie.
– Wszystko, co widzimy wokół, dowodzi, że potrafiłeś zaprowadzić porządek, posłuszeństwo, pracowitość i doprowa-
dziłeś kraj do stanu bogactwa; świadczy także, że założyłeś mocne podstawy dla dalszego rozkwitu – zauważył jeden z hie-
rofantów z wyrazem pochwały.
– W kraju twoim panuje prawdziwy „ZłOTY WIEKęęi daj Boże, aby trwał on jak najdłużej, a spadkobiercy twoi, oby
byli równie mądrzy, jak i ty – powiedział z westchnieniem Supramati. Mimowoli przypomina mi się, co pozostało z pra-
wodawstwa pierwszych krzewicieli światła w naszej dawnej ojczyźnie: – jedynie mgliste i niełatwe do zrozumienia legen-
dy. A i te nawet stare, jak świat, legendy wypaczano jeszcze i zniekształcano, starając się przystosować je do panującego
podwówczas ciasno–utylitarnego systemu rozumowania; bowiem nauki i wynalazki musiały służyć ku zadowoleniu chci-
wości, niezaspokojonej żądzy zysku i … zniszczeniu.
Był to prawdziwy chaos, w którym dławiono zupełnie wszelkie wzniślejsze dążenia i nawet fodność ludzką.
Serce mi się ściska na myśl, że i tu pójdzie wszystko tą samą drogą. Osobiste ambicje, zarozumiałość, niepowstrzyma-
ne występki – wszystko to opanuje ludzkość i nieład taki wywoła katastrofę; a w huraganie rozszalałych żywiołów zginą pań-
stwa “złotego wieku” – owocne pole naszej wielowiekowej pracy.
– Takim jest niewzruszone prawo cyklów. Lecz postęp milionów dusz, które prowadziliśmy po drodze doskonalenia,
jest dostateczną nagrodą za nasze trudy, nie licząc tego, że ani jedna okruszyna spełnionej pracy nie poszła na marne, a ży-
je w duszach uczniów naszych – poważnym tonem dodał Ebramar.
Łodzie sunęły ciągle naprzód. Rzeka stawała się teraz coraz szersza, wpadały bowiem do niej liczne pomniejsze do-
pływy. Wyniosłości górzystego nabrzeża przybliżyły się nieco ku rzece, a wierzchołki ich były z granitowych skał i posia-
dały dziwaczne kształty.
– Zbliżamy się do głównej świątyni naszego kraju; oddają w niej cześć czterem żywiołom – widzialnej myśli Przed-
wiecznego – rzekł Udea.
– Cała ludność odbywa tutaj corocznie pielgrzymki, aby doznać uzdrowień i innych bogów lub też duchów kosmicz-
nych, do których się modli. Czy życzylibyście sobie odwiedzić to miejsce teraz, czy też później, jeśli w ogóle zechcecie za-
szczycić je swoją obecnością?
– Ależ naturalnie, prowadź nas tam, choćby zaraz – prawie jednogłośnie odpowiedzieli magowie.
W miejscu tym rzeka czyniła raptowny skręt, odsłaniając dziki i niezwykły widok. Granitowe skały cofnęły się, two-
rząc jakby wielkie półkole, pośrodku którego wznosiła się samotnie olbrzymia bryła skalna, niczym góra; jej ostry wierzcho-
łek panował nad okolicą. Od skały tej, opadając ku rzece, prowadziła szeroka, wspaniała brukowana droga, a dalej znów –
duże i piękne schody, na stopniach których oraz wzdłuż drogi stali w szeregach mężczyźni w bieli i niewiasty z harfami w rę-
kach. Poza tymi szeregami z obu stron widać było grupki starców, kobiet i dzieci.
Łodzie przybiły do brzegu i magowie wysiedli, witani przez obecnych z najgłębszą czcią, przy czym kobiety powitały
ich uroczystym, melodyjnym hymnem.
W towarzystwie kapłanów i kapłanek świątyni, na czele z Udeą, weszli magowie do wnętrza rozpadliny skalnej, które
od zewnątrz zakryte było ciężką metalową zasłoną; następnie minęli wąski i kręty korytarz i znaleźli się w obszernej gro-
cie, posiadającej bardzo dziwny wygląd.
Niezwykle wysokie sklepienie ginęło w mroku. Okien nie było nigdzie widać, natomiast czterema szczelinami w kształ-
cie krzyża, odpowiadającymi czterem stronom świata, przenikało do wnętrza różnokolorowe światło: czerwone, błękitne, bia-
łe i pomarańczowo–żółte, przechodzące w zielony. Te cztery strumienie światła zlewały się pośrodku groty, obok białej
marmurowej kolumny, podtrzymującej wielką kulę, która drgała i migotała, niczym płynny – zdawało się – podobny do
rtęci metal; zaś falująca bezustannie powierzchnia jej mieniła się wszystkimi barwami tęczy.
Przy końcu groty, na wysokości kilku stopni, urządzony był rodzaj ołtarza, nad którym wznosiły się posągi, osłonięte
od zewnątrz i przybrane kwiatami. Wokół ołtarza stali na stopniach kapłani i kapłanki, chórem śpiewając hymn na cześć
bogów, władców żywiołów, sług Wielkiego i Niewiadomego Boga oraz wykonawców Jego świętej woli i wcielenia Jego ży-
ciotwórczego tchnienia.
Udea zapalił na ołtarzu żywiczne zioła, wylał na ogień pachnące esencje wraz z kadzidłem i złożył ofiarę z owoców, mio-
du i mleka.
Z głęboką czcią słuchali magowie tego nabożeństwa, sprawowanego w sposób pierwotny; a kiedy skończył Udea, wów-
czas na stopnie wszedł Ebramar i jeden z hierofantów.
14
Po krótkiej, milczącej modlitwie, Ebramar pierwszy podniósł rękę, wymawiając jednocześnie mistyczne słowa i ponad
ołtarzem w niszy ukazał się natychmiast śnieżnobiały, jaśniejący krzyż. Następnie hierofanta wzniósł ręce w górę; a gdy
melodyjnym głosem zaśpiewał tajemny hymn – wokół krzyża pojawił się znów szeroki, siedmiobarwny pas światła.
– Niechaj boski ten symbol pozostanie w świątyni, poświęconej widzialnym przejawom woli Wszechmogącego.
Otoczony on jest odbiciem siedmiu sfer i siłą tych tajemnych wyobrażeń spotęguje niezwykle leczniczą siłę świętego
miejsca – przemówił Ebramar, a hierofanta dodał:
– Dopóki kraj będzie żył zgodnie ze świętymi prawami, a wiarą i czystością serca nie przestanie podtrzymywać łącz-
ności z Bóstwem – dopóty wywołane przez nas symbole będą tu jaśniały i przynosiły ulgę cierpiącej ludzkości.
Lecz w miarę, jak niewiara i niskie instynkty zaczną opanowywać naród, a złe siły rozsiewać zgorszenie i występki –
tajemne te znaki będą powoli przygasały; a gdy już zniknie krzyż i krąg światła – wiedzcie o tym, że zbliża się zniszczenie,
które huraganem przejdzie po tej ziemi i pochłonie ją ze wszystkim, co na niej żyje. Pamiętaj więc królu i umieść to ostrze-
żenie w kronikach tajemnych schronisk, aby ci, którzy będą mieli prawo je czytać, wiedzieli, co ma nastąpić.
Wzruszony bardzo Udea podziękował nauczycielom za łaskę, jaką odbarzyli świątynię, a magowie, pobłogosławiwszy
obecnych, wyszli z groty i wsiedli znów do łodzi.
Po upływie kilku godzin przybyli magowie do stolicy, położonej na obu brzegach rzeki. Pośrodku miasta na niewiel-
kim wzgórzu wznosił się królewski pałac wraz z obszernymi gmachami szkół wtajemniczenia, które posiadały zwykłą lecz
mocą budowlę. Domy mieszczan pod względem architektonicznym były również proste, zbudowane z cegły lecz przestron-
ne i wygodne; wewnątrz nich znajdowały się dzidzińce i otaczały je ogrody, które utrzymywano widocznie obowiązkowo,
ponieważ każdy, nawet najmjiejszy domek posiadał ogródek. Całe miasto miało na ogół wygląd wielkiego ogrodu, tyle by-
ło wszędzie zieleni i kwiatów.
W dniu tym wszyscy mieszkańcy byli już na nogach i tłumnie ciągnęli na miejsce, którędy przechodził pochód magów.
Po przybyciu do królewskiego pałacu, czcigodnych gości powitała Arjana z dwoma synami i córką, z których dwoje, tj. star-
szy syn był już żonaty, a córka zamężna i oboje posiadali już dzieci.
Spożywszy posiłek, podany przez gospodynię, większość przybyłych rozeszła się do przeznaczonych im pokojów,
a w pracowni Udei zebrali się: Ebramar, Supramati, Dachir, Sunazef oraz kilku innych, bliższych przyjaciół króla i pomię-
dzy nimi zawiązała się przyjacielska pogawędka.
– Po twarzy twojej, Udeo, poznaję, jak jesteś szczęśliwy i zadowolony, że pokonałeś cienie przeszłości – zauważył Ebra-
mar z przyjaznym uśmiechem.
– Masz rację, drogi nauczycielu i przyjacielu; jestem tak szczęśliwy, jak tylko może być szczęśliwym śmiertelny, a na-
wet nieśmiertelny – odrzekł, śmiejąc się Udea.
– W Arjanie znalazłem nie tylko najlepszą z żon, dobrego geniusza domowego ogniska lecz także przezorną dorad-
czynię i rozumną współpracownicę w moim trudzie.
I w rzeczy samej, pełne pracowitości życie w tym kraju – obfitującym w bogactwa, oczekujące tylko pracowników, aby
zechcieli je wykorzystać – jest dla mnie prawdziwą pociechą. Poza tym, oświecanie młodzieńczego narodu posiada osobli-
wy urok. Jakiż to raj, w porównaniu z tym, co zastałem! Jakże straszna była ta samotność wśród trzęsawisk i mgły, w dodat-
ku przy nadludzkiej walce z żywiołami!
Wszystko to obecnie jest już pokonane i poddane mej władzy, a przy pomocy przywizionych ze sobą przyjaciół i god-
nych pomocników zdołałem uczynić już wiele; choć – mimo wszystko – pozostaje jeszcze dużo pracy i czasami – nawet wsty-
dzę się odpoczywać – powiedział Udea, a w głosie jego czuć było prawdziwe zadowolenie.
– Wszystko, co widzieliśmy dzisiaj, wyraźnie mówi o rozmiarach twej działalności i w ciągu tego czasu posunąłeś się
daleko naprzód – tonem serdecznym powiedział Supramati.
– Zewnętrznie, wyniki twego dzieła są po prostu wspaniałe; lecz dotychczas nic jeszcze nie wiemy o urządzeniach we-
wnętrznych, o tych prawach, które podtrzymują porządek w samym gmachu – dodał dobrodusznie.
– Rozumiem. Interesuje cię strona moralna mojej pracy. Już wręczę nauczycielom kodeks moich praw, a podczas ob-
jazdu kraju zobaczycie maszynę w ruchu.
Lecz jeżeli Ebramar i wy, drodzy przyjaciele, pozwolicie, to chciałbym przedtem wyłożyć wam i objaśnić to wszystko,
czego dokonałem, a także poprosić o rady.
– Ależ, oczywiście, mów! Twój ogólny szkic dopomoże nam znacznie do orientowania się w szczegółach – odrzekł
Ebramar.
– Dziękuję.
A więc zacznę od początku mojego tutaj przybycia. Kiedy wylądowałem na ten miejscu wraz z pomocnikiami, zasta-
łem kraj bezpłodny, pełen nieużytków i liczną lecz nieokrzesaną i dziką ludność; słowem – ludzi na najniższym stopniu roz-
woju. Chodzili nadzy, bez najmniejszego powodu zabijali się wzajemnie i nawet byli ludożercami.
15
Na ogół położenie było gorsze, niż sam przypuszczałem.
– Pamiętam, że przyznał ci się kiedyś Narajana, iż wziął sobie “najlepszy kąsek”, tzn. kraj piękniejszy z ludnością lepiej
rozwiniętą fizycznie i umysłowo. Czemuż więc nie oponowałeś przeciw temu? – spytał Dachir.
– Ponieważ resztki ambicji podpowiadały mi, że jeśli nawet zadanie moje okaże się trochę cięższe, to i tak wszystko jed-
no, a przytem … Narajana – to wybraniec losu i kołyski jego strzegli geniusze. On nigdy nie staczał pojedynku z rozszala-
łymi żywiołami, nie zbierał wiedzy swej po okruszynach i w warunkach najcięższych. Ja byłem robotnikiem – on zaś artystą,
który rzeźbił i szlifował marmur, bynajmniej nie myśląc o tym, ile pracy i wysiłków kosztowało zdrowego kamieniarza wy-
ciągnięcie z ziemi tej bryły marmuru, z jakiej on – genialny rzeźbiarz – tworzył dzieła sztuki.
Ebramar nachylił się i badawczym lecz przyjazdnym wzrokiem spojrzał w oczy Udei.
– Strzeż się, przyjacielu. Odpędź gorycz, gotową przeniknąć do twej duszy! Przebyłeś już mroki ciernistej drogi i wy-
chodzisz na światło, w którym rozproszą się wszystkie ciężkie wspomnienia. Możesz tylko być dumnym z przebytej drogi
lecz nie zapominaj jednak, że na tym samym ciężkim terenie pracowali przed tobą tytani pod względem wiedzy i siły wo-
li.
– Jeżeli potknęliście się obaj z Narajaną, to jest to zwyczajna ludzka słabość.
Nauka, podobjie jak i bogactwo, zastawia pułapki i sprowadza pokusy; zarówno wiejski czarownik, jak i mag, stosuje
wiedzę swoją nie zawsze tylko dla celów dobrych.
A zatem – niechże raz na zawsze zostanie zapomniana przeszłość! Przed tobą rozpościera się szeroka droga światła
i przyszłość, obfitująca w bogactwa duchowe, rozmiaru i wielkości których nie możesz na razie pojąć, ponieważ wiele jesz-
cze pozostaje ci do zdobycia.
Udea mocno uścisnął dłoń Ebramara.
– Dziękuję ci, nauczycielu, z całego serca dziękuję za mądre i pokrzepiające słowa. I jak kolwiek krótkotrawały i słaby
był cień, który zakradł się do mojej duszy – przyrzekam, że w przyszłości będę mocno zważał, aby się to nie powtórzyło.
– I ja dziękuję – rzekł Ebramar.
– Uważam, że zagadnienie zostało wyczerpane, opowiadaj więc dalej o swojej pracy prawodawczej.
– Powracając zatem do chwili mego tu przybycia i opłakanego stanu państwa, zapomniałem powiedzieć, że pośród
moich dzikich poddanych trafiły się także resztki mieszkańców z zatopionych kontynentów – istoty jeszcze niższe pod
względem rozwoju, z wyglądu wstrętne i niemal zwierzęcej dzikości.
Pierwszą więc troską była konieczność wygubienia ich i oczywiście, wypleniłem tę ludność, niezdolną do niczego, bo-
wiem ze względu na swoją fizyczną strukturę, nie mogłaby ona przyjąć wyższej cywilizacji. Była to najcięższa strona moje-
go zadania i aby zakończyć ją prędzej – spowodowałem wojnę.
Wiem, że jedną z podstawowych zasad prawa jest zakaz zabójstwa; lecz prawo to nie może być jednak stosowane w ca-
łej swojej rozciągłości w światach niższych, gdzie wojna bywa niemal ich dziedzictwem. Potrzeba ciągłej walki i dziki po-
ciąg do wzajemnego tracenia się wywodzi swój początek z bardzo dawnych czasów, a korzenie jego giną w nieskończonej
przeszłości. Jeśli już bowiem w maleńkiej kropli krwi walczą ze sobą białe i czerwone ciałka mikroorganizmów, pochłania-
jąc się wzajemnie – to i pomiędzy ludźmi wojna jest nieunikniona.
Wywołana więc przeze mnie wojna wydała potrzebne rezultaty i pierwotne potwory zupełnie znikły, zaś moi mili pod-
dani mieli nielada ucztę ze zwyciężonych, tak rannych, jak i zabitych. Postanowiłem wykorzystać tę kanibalską “ucztę”, aby
zapoczątkować próbę trudnej, acz wielkiej przemiany. Środek był wprawdzie okrutny lecz chcąc osiągnąć dobry skutek, nie
można było zastanawiać się nad tym długo.
Rozpoczęła się więc – przy moim udziale – zaraźliwa i wstrętna epidemia; ciała pokrywały się ranami i sprawiały strasz-
ne cierpienia.To był dla mnie odpowiedni moment dla ustanowienia i umocnienia władzy. Podzieliłem wtedy kraj na tym-
czasowe obszary, na których zamieszkali moi pomocnicy i – otoczywszy się nimbem mocy nadprzyrodzonej i wywołując
zjawiska zdolne przerazić wyobraźnię dzikusów – rozpoczęli współpracę ze mną.
Trzymali się nieodmiennie jednego i tego samego systemu: ci, którzy zjadali trupy – umierali; inni natomiast odzyski-
wali zdrowie lecz byli odtąd słabi i chorowici.
Wpajaliśmy w nich przekonanie, że ten smutny koniec spowodowany jest używaniem na pokarm ludzkiego mięsa i że
trupy mają właściwości trujące. A ponieważ, jak wiemy, ból jest najlepszym nauczycielem, więc i te tępe mózgi zrozumiały
to i już następne pokolenie pogardzało ludzkim mięsem i nienawidziło go.
Podzieliliśmy wówczas ludność na plemiona i całe swoje wysiłki skupiliśmy na rozwoju rolnictwa.
Do celu tego dążyłem planowo: – chciałem wychować poddanych na pokarmach roślinnych, a to dlatego, żeby uczy-
nić ich narodem spokojnym, czynnym i pracowitym; stworzyć zdrową i czystą atmosferę, odgradzając w miarę możności od
szkodliwych wpływów demonicznych istot astralnego świata. Pokarm mięsny jest najbardziej szkodliwy dla zdrowia ciała
i jak wiemy, zgoubny także z ezoterycznego punktu widzenia, ponieważ krew zabitych zwierząt daje możność duchom mro-
16
ku materializowania swoich fluidycznych ciał, zaś w ludziach wzbudza dzikie okrucieństwo w stosunku do niższych istot.
Okoliczność ta jest szczególnie niebezpieczna w odniesieniu do wyższych, całkiem już rozwiniętych umysłowo ras, które
zwierzęcość ludzka zamienia w istoty sataniczne, szalejące nienawiścią i żądzą zemsty.
Ze szczegółowego sprawozdania, w którym prace te są kolejno wyszczególnione, ujrzycie wszystkie etapy naszej wie-
lowiekowej działalności cywilizacyjnej; tymczasem zaś w skróceniu tylko objaśnię otrzymane rezultaty.
Obecnie, naród mój – to wegetarianie. Doprowadzone do wysokiego stopnia doskonałości rolnictwo, dostarcza mu
w nadmiarze najróżnorodniejszych produktów. Równie doskonała jest hodowla owoców, winogron, kwiatów i wyrób prze-
tworów mlecznych. Liczne stada, które zapewne widzieliście na pastawiskach, dostarczają mleka na pokarm; wełna idzie na
wyrób tkanin, zaś skóra padłych zwierząt – na obuwie, pasy i inne przedmioty.
Dzięki takiemu systemowi przestępczość jest zjawiskiem bardzo rzadkim, przy tym surowe środki ustawodawcze nie
pozwalają rozwijać się jej. Prawa moje są bezwzględne, może nawet i okrutne w stosunku do nadużyć i nieposłuszeństwa;
lecz, zdaniem moim sentymentalna pobłażliwość przyniosłaby ludziom tylko szkodę, ponieważ stoją jeszcze na niskom
stopniu rozwoju i nie są wolni od zwierzęcych instynktów. Pierwszym środkiem, stosowanym wobec człowieka, który do-
konał przestępstwa lub nadużycia – jest wydalenie go z jego środowiska, ponieważ przedstęstwo jest zaraźliwe, a oddech
przestępcy wydziela szkodliwe miazmaty, przesycone nieczystymi żądzami, złością, buntem przeciwko prawu i nieżyczli-
wością w stosunku do swoich bliźnich. Istoty podobne rozprzestrzeniają zarazę występku; a ze względu na to, że – jak wie-
my – naruszenie praw kosmicznych bywa zawsze rozsadnikiem chorób dziedzicznych, uważam więc za konieczne zarazę
taką niszczyć w zarodku. W tym celu w każdej z prowincji kraju znajduje się specjalne miejsce, gdzie zamyka się winnych
i tam roztacza nad nimi takie wpływy wychowawcze, których zadaniem jest skłonić ich do poprawy.
Wówczas dopiero otrzymują możność powortu do swoich plemion, kiedy pokonają w sobie niskie namiętności i na-
prawią błędy.
Pozatem jest jeszcze kara, której boją się może najbardziej: – pozbawienie prawa wstępu do świątyni.
Nie mogę oczywiście tak dokładnie objaśnić wam wszystkiego lecz jak już wspomniałem, szczegóły znajdziecie w księ-
dze praw w rozdziale o karach głównych.
Jedną z największych moich trosk jest dbałość o zaszczepianie uczuć religijnych i wiary w siły boskie.
Widzieliście w każdym osiedlu duży biały dom – to mała miejscowa świątynia. W budynku, stojącym zwykle obok świą-
tyni, mieszka osoba urzędowa, która występuje w roli kapłana, lekarza i nauczyciela, przy czym posiada także dwóch, lub
trzech pomocników, kierujących, zależnie od okoliczności – pracą na roli, hodowlą bydła, górnictwem, pracami w kamie-
niołomach, rzemiosłami itd.
Codziennie o wschodzie słońca, przed rozpoczęciem zajęć, wszyscy mieszkańcy osiedla zbierają się w świątyni i wspól-
nie z kapłanem śpiewają modlitwy, a następnie ojciec, lub – jak zwą kapłana – “zwierzchnik” odczytuje obecnym dwadzie-
ścia jeden przykazań boskich, wyrytych na obelisku, w których wyliczone są wszystkie obowiązki człowieka w stosunku do
swoich bliźnich i Boga – aby nakazy te były zawsze świeże w pamięci narodu.
Jako lekarz, kapłan obserwuje pilnie zdrowie swoich parafian, a jako nauczyciel – uczy ich rozpoznawać lecznicze ro-
śliny; zdolniejszym zaś – wykłada początkowe zasady pisma.
Bardziej rozwiniętych umysłowo posyłamy do wyższych szkół, skąd wychodzą następnie jako niżsi pracownicy admi-
nistracji państwowej. Kobiety znów nauczane są, jak opiekować się dziećmi, prowadzić gospodarstwo itp.
Cały kraj podzielony jest na 21 prowincji; na czele każdej z nich stoi rządca z niezbędną ilością pomocników. Do obo-
wiązków jego należy objeżdżanie co miesiąc całego podległego mu obszaru w celu przeglądu prac, rozpatrywania sporów,
a jeżeli zachodzi potrzeba – także nakładania kar według przepisów prawa.
Sami ocenicie zresztą istniejący obecnie porządek i ten, Bogu dzięki, ruch nie znoszący lenistwa i zatrudniający każ-
dego, stosownie do jego zdolności.
– Nie wspomniałeś nic o znaczeniu, jakie w prawodawstwie swoim nadałeś sztukom, wojnie, potężnym siłom barw, za-
pachów itd. – spytał Dachir, kiedy Udea zamilkł i zamyślił się na chwilę.
– Muszę się przyznać, że sztuki odgrywają tymczasem drugorzędną rolę, ponieważ rasa jest jeszcze mało rozwinięta
w tym kierunku. Malarstwo stoi zupełnie nisko, natomiast rzeźba i architektura zapowiadają świetny rozwój; dlatego też do-
kładam starań, aby rozwinąć i wykształcić te dwie zdolności.
Muzyce, będącej bronią obosieczną, przeznaczyłem również rolę bardzo skromną. Podczas odprawiania nabożeństw
w dni uroczyste i jedynie po zakończeniu robót – w czasie tańców – śpiewają i grają na harfach; lecz są to melodie proste,
a rytm odpowiada ściśle zdolnościom narodu; nie chcę bowiem rozbudzać przedwcześnie zbyt wielu różnorodnych wrażeń.
Rolę zapachów w naszym wielkim gospodasrwtie grają kwiaty. Hodowla ich jest obowiązkowa i wszędzie też rosną
w obfitości; jednak dobór gatunków został dokonany w taki sposób, aby aromaty ich wywierały jedynie wpływy dobroczyn-
ne. W wielkiej świątyni natomiast i tutaj w pałacu hodowane są rośliny magiczne, podtrzebne dla celów wyższego wtajem-
17
niczenia. Niedawno nawet udało mi się wyhodować ciekawy i mocny krzew, którego kwiaty śpiewają, tj. wytwarzają melo-
dyjne wibracje i wydzielają światło; zapach ich podobny jest do oddechu i skrapla się w kropelki rosy. Jednak barwę kwia-
tów uważam za niezbyt doskonałą, zaś krople zgęszczonej woni nie posiadają przeźroczystości. Prawdopodobnie
przeoczyłem coś i proszę o pouczenie i udzielenie odpowiednich objaśnień w tym względzie.
– Chętnie udzielę ci wskazówek w celu prowadzenia dalej tak pożytecznej i interesującej pracy, którą w zupełności po-
chwalam – odpowiedział Ebramar.
– Dziękuję ci, Mistrzu. Zajęcie to daje mi dużo zadowolenia i często też współczuję nieukom, dla których przyroda jest
niema i martwa. Jakimże cudownym obrazem upaja się ten, kto posiadł naukę i rozwinął swoje pięć zmysłów, a więc kto zdol-
ny jest spostrzegać i przyswajać sobie to, co go otacza. Dla takiego żyje cała przyroda, każda trawka oddycha, wydziela z sie-
bie barwę, woń, światło i im głębiej docieka on, tym więcej czyni odkryć, uświadamiając sobie przytłaczający ogrom
przemądrości Wszechmogącego.
– Dla uzupełnienia odpowiedzi, dotyczącej twego pytania, Dachirze, powiem jeszcze kilka słów o wojnie. Na szczęście,
kraj mój nie wiele ucierpiał od tego bicza ludzkości, a to dzięki dzielącym go bezpłodnym pustyniom i znacznej odległości
od wojowniczego państwa Narajany; zaś handel jeszcze nie istnieje. Pomimo tego w celu obrony kraju poddani moi są
uzbrojeni i nawet dostatecznie zaznajomieni ze sztuką wojenną; nie obawiają się więc napadów z zewnątrz. Według starych
ziemskich pojęć można by rzecz, że jest to milicja lub też wyćwiczony i uzbrojony naród, gotowy zawsze odeprzeć najazd
wroga, lecz zupełnie obce mu są zaborcze zamiary.
– Sądzę, że dla zobrazowania mojej pracy powiedziałem tymczasem już dosyć, a kiedy sami zobaczycie to wszystko
i ocenicie, wówczas, proszę was, czcigodni nauczyciele i przyjaciele, powiedzcie mi, czy jesteście zadowoleni.
Dzień następny rozpoczęto zwiedzaniem świątyni w stolicy – wielkiego i wspaniałego gmachu o kwadratowych kolum-
nach. Wnętrze świątyni zdobiły drogocenne przedmioty, a w samym Senktuarium znajdowało się wyobrażenie Bóstwa,
ukryte przed ludem.
Wszędzie zbierały się wielkie tłumy ludzi, którzy na widok hierofantów, przechodzących ulicami, padali na twarz, bio-
rąc ich za bogów.
Pośrodku świątyni mieścił się duży basen z wodą, uważaną za poświęconą przez bogów. Tutaj przynoszono wszystkie
noworodki zanurzając je w tej oczyszającej wodzie, poczem nadawano im imiona.. Wodę ową brano także do leczenia cho-
rych lub skrapiania mieszkań.
W ogóle, w świątyni zaspakajano wszystkie duchowe potrzeby ludności.
Święte miejsce napełniały silne lecz delikatne i przyjemne aromaty. W chwili, kiedy magowie wchodzili do wnętrza
chramu, Ebramar podniósł rękę i na wszystkich trójnogach zapłonął natychmiast ogień.
Nabożeństwo polegało na znoszeniu kwiatów, owoców i innych płodów ziemi, ofiarowaniu mleka, wina i olejów oraz
śpiewaniu hymnów na cześć Bogów.
Chór kapłanów i kałanek oddziaływał wspaniałą i podniosłą melodią, która wpływała na obecnych uspakajająco.
Po skończeniu religijnego obrzędu, Udea zaprowadził magów do szkół wtajemniczenia, zaś królowa pokazała magi-
niom wyższe szkoły żeńskie, których była naczelną kierowniczką, a gdzie wykładano sztukę śpiewu i gry na harfie, zasady
rzemiosł i początkowe wiadomości z dziedziny nauk okultystycznych.
Jak w męskich, tak w żeńskich szkołach nauka tajemna wykładana była tylko w granicach, dostępnych mało rozwinię-
tym słuchaczom, lecz wystarczających, aby dać im pojęcie o istnieniu świata zagrobowego, a nieśmiertelności duszy i odpo-
wiedzialności po śmierci, a także o niewidzialnej Mocy, która stworzyła wszechświat i nim rządzi.
Goście Udei codziennie czynili wycieszki do poszczególnych części kraju w celu zapoznania się z niektórymi rzemio-
słami lub przemysłem rolnym, zwiedzali miasta i fabryki, gdzie oglądali wyroby gliniane, lniane, tkaniny wełniane itd. i za-
wsze powracali zadowoleni.
Kiedy powrócili już z ostatniej wycieszki, przybył od Narajany posłaniec, przywożąc zawiadomienie, że wszystkie przy-
gotowania do przyjęcia nauczycieli są już ukończone i król z niecierpliwością oczekuje swoich kierowników i opiekunów.
Zapraszał do siebie także Udeę z żoną, aby przyjechali na kilka tygodni, w celu zapoznania się z kulturą jego narodu i osią-
gniętymi na tym polu wynikami.
– O! W porównaniu z moimi rezultatami, to u Narajany będzie wszystko co najmniej wspaniałe. U mnie w kraju prze-
waża we wszystkim prostota, nawet ubóstwo; lecz chciałem w tym młodzieńczym narodzie zachować jak najdłużej jego pro-
stotę, a w duszy umocnić siły dobra: pobożność, szlachetność, umiarkowanie i pracowitość. Przez ciąg kilku pokoleń
wszystkie te zasady zostaną już mocno zakorzenione; przez swoją twórczą siłę naród wzrośnie w potęgę, stanie się zdrowym
i szczęśliwym, a jego szczera wiara utrwali w nim wstrzemięźliwość i uchroni umysł od szkodliwych myśli. Natomiast wsku-
tek zbyt wczesnego rozwoju kultury rozwija się pociąg do krwawych triumfów, zmysłowych upojeń i nadmiernych żądz; ja
zaś uczyniłem wszystko, co mogłem, iż by możliwie jak najdłużej przetrwała w narodzie szczęśliwa niewinność dzieci, wy-
18
chowywanych w surowości i w granicach właściwych ich wiekowi.
– A teraz, powiedźcie mi proszę, czcigodni nauczyciele, czy dobrze przyswoiłem sobie wasze wskazówki i czy nie opu-
ściłem czegoś z zakreślonego mi mądrego planu.
– W imieniu wszystkich tu obecnych powiem ci, mój synu, że mądrze rozwiązałeś zadanie wychowania młodego or-
ganizmu państwowego – odpowiedział Ebramar.
– Pod wielu względami uczyniłeś nawet więcej, niż mogliśmy oczekiwać; albowiem nie wychodząc z granic umiarko-
wania, przezorności i skromności, poddani twoi doszli do zadziwiającej doskonałości w dziedzinie tkactwa; tkaniny ich są
doprawdy znakomite pod względem trwałości i piękności barw. Na niemniejszą pochwałę zasługuje także rozwój sztuki sto-
sowanej, jak np, wyroby gliniane, farbiarstwo itd. Co się zaś tyczy hodowli drzew owocowych, to rezultaty ich są co najmniej
świetne. Na przykład drzewo, którego owoce nie posiadają pestek, jakie spotykaliśmy w ogrodach – dowodzi, z jaką umie-
jętnością i cierpliwością hodowane było w ciągu długiego czasu. Zdaje się, że w tym wypadku – jako wzór – miałeś na my-
śli drzewo bananowe na naszej zgasłej planecie, gdyż podobnie jak i tamo – nie może być rozkrzewiane za pomocą pestek,
nie ma również ani ziaren, ani cebulek, a korzeń posiada w kształcie drzewa. Słowem – możemy tylko wyrazić ci pełne
uznanie i pochwałę za twoją pracę; zaś pobożny, skromny, przy tym nadzwyczaj schludny i pracowity twój naród przeżyje
inne narody, stojące od niego wyżej pod względem bogactwa i dostatku i będzie istniał bardzo długo … Dlatego więc przyj-
mij nagrodę za swoje wiekowe trudy; za zezwoleniem najwyższych hierofantów zapalam na czole twoim drugi promień ma-
ga!
Głęboko wzruszony Udea zgiął kolana, a kiedy nad czołem jego zapłonął drugi, złoty promień, wówczas Ebramar po-
całował go, zaś jeden z wielkich hierofantów przemówił serdecznie:
– Przyjmij moje życzenia pierwszy boski królu tego państwa złotego wieku, o którym wspomnienie będzie żyło w po-
daniach odległych czasów, wieszcząc o tym, że istniał kiedyś okres pomyślności i bezwzględnego szczęścia narodów, kiedy
to bogowie schodzili z nieba, rozmawiali z ludźmi, uświadamiali ich i kierowali nimi.

Rozdział trzeci

Teren, który Narajana obrał za stolicę, zmienił się bardzo od tego dnia, kiedy hierofanci udzielali mu błogosławieństwa
i poświęcali fundamenty. Obecnie w miejscu tym rozpościerało się olbrzymie miasto. Poczynając od brzegu morza, aż do
samego szczytu, cała równina i stoki wzgórza były gęsto zabudowane.
Mieniąc się w słońcu, niczym olbrzymi szafir oprawiony w złoto, na szczycie wzgórza wznosił się królewski pałac.
Obok niego stał wspaniały gmach świątyni o czerwonych jak rubiny kolumnach, które widać było przez szmaragdową zie-
leń ogrodów.
Trzy wały forteczne opasywały miasto, dzieląc je na trzy koncentryczne części, a u podnóża każdego z nich znajdowa-
ły się szerokie kanały, zasilane wodą strumienia, biorącego swój początek na wyżynie obok królewskiej rezydencji, który w po-
staci wydospadu spływał następnie do kanału. Tuż za granicą najniższego wału rozrzucone były wokół różnobarwne wille
bogatych i znakomitych osób, a dalej, niby jasne kwiaty, barwiły się widniejące na horyzoncie lesiste wyżyny.
W dniu tym Urżana obchodziła uroczyste święto.
Wszystkie gmachy, zarówno jak i najbiedniejsze domki w dolinie przybrane były zielenią, zaś bogate domy przyozdo-
biono różnobarwnymi flagami i girlandami kwiatów, pokrywających drzwi, ściany, a nawet dachy.
Cała ludność miasta znajdowała się już na nogach i wystrojone tłumy ściągały nad brzeg morza, skąd szerokie, wyku-
te w skale schody prowadziły do przystani, zapełnionej mnóstwem pływających łódek. Inna znów część mieszkańców sto-
licy cisnęła się tłumnie wzdłuż szerokiej drogi i schodów, wiodących na wzgórze, aż do samej królewskiej rezydencji, która
również przybrana była wspaniale. Na wysokiej astronomicznej wieży pałacu powiewała błękitna chorągiew z wyszytym na
niej złotym kielichem, uwieńczonym krzyżem i rozjaśnionym w promieniami wschodzącego słońca.
Wkrótce ukazał się na horyzoncie statek żaglowy, który płynął szybko w kierunku przystani. Był to okręt szczególnej
piękności: rzeźbiony, złocony i zaopatrzony w czerwone żagle; słowem – przyozdobiony jak drogocenna zabawka. Na po-
moście statku stał Udea z żoną i inni podróżni, którzy z ciekawością patrzyli na widniejący przed nimi brzeg.
– Cóż za wspaniały obraz! Toż doprawdy przepiękne miasto; wznosi się tarasami wśród ogrodów i wodospadów, a ko-
roną jego jest ten czerwony pałac. U nas natomiast wszystko jest proste i niemalownicze – zauważyła Arjana.
Słysząc to Udea uśmiechnął się:
– Masz rację lecz na to już nie ma rady. Skoro wybrałaś sobie takiego prozaicznego męża, który przenosi pożytek nad
piękno – musisz teraz zadowolić się tym, co może dać jego królestwo. Narajana zaś, jak już kiedyś powiedziałem – jest wy-
19
brańcem losu, artystą wydobywającym piękno, jak pszczoła miód z kwiatów.
On – to prawdziwy bohater przyszłych podań, o którym pamięć się utrwali i pozostanie w historiach narodów, oto-
czona mglistą osłoną czarownej bajki.
– A oto i ów bohater jedzie nam na spotkanie – zauważył Ebramar, a zwracając się do Arjany, dodał: – Nie masz racji,
sądząc tak surowo swoje królestwo, bowiem i u was nie brak miejsc prawdziwie malowniczych, ze względu na swoje natu-
ralne piękno.
W tej chwili łódź Narajany podpłynęła ku nim i ten ostatni szybkim ruchem znalazł się na pomoście statku; ze czcią
powitał magów, pocałował Ebramara, Dachira, Udeę i Supramatiego. Cały jaśniał radością, a w jego czarnych, dużych oczach
odbijało się pełne zadowolenie.
Ubiór rycerza Graala jeszcze bardziej uwydatniał klasyczną piękność Narajany. Trzeba dodać, że wprowadził on pew-
ne zmiany w zwykłym stroju bractwa. Na piersiach srebrzystej tuniki wyszyty był teraz ptak, przypominający orła lub sępa
z rozpostartymi skrzyłami, zaś hełm zdobiła zębata korona.
– Jeżeli w państwie twoim wszystko jest takie piękne, bogate i wygodne, jak przysłany po nas statek, lub jak widoczna
stąd stolica, to znaczy, że raźnym krokiem prowadziłeś swoją pracę cywilizacyjną – zauważył Ebramar z odcieniem ironii.
Jednak w radosnym wzruszeniu, jakie wywołała ta uroczysta chwila, Narajana nic nie zauważył.
– Tak, nauczycielu. Uczyniłem wszystko, co tylko było możliwe, aby naród mój szybko postępował naprzód.
A jakaż to piękna rasa! Z typu przypomina mi ona moich dawnych rodaków, Greków. Naród ten jest hojnie obdarzo-
ny przez naturę lecz namiętny, wojowniczy i nawet porywczy; oczekuje go też niewątpliwie wspaniała przyszłość. Co się zaś
tyczy bogactwa i wygód, to łatwo było mi je zaprowadzić, ponieważ ziemia obfituje w najwspanialsze produkty, a metale,
marmury i inne drogocenne materiały znajdują się w większości wypadków jeszcze w stanie miękkim i dlatego bardzo ła-
two jest posługiwać się nimi.
– Lecz oto przybyliśmy już – przerwał Narajana swoje opowiadanie, podchodząc do burty i podnosząc rękę.
Stojący na brzegu liczny chór zagrzmiał w tej chwili powitalnym hymnem. Był to utwór dość trudny pod względem
melodii lecz wykonany z najdzwyczajną precyzją. Na przystani czekały także uszykowane i bogato przystrojone oddziały
wojsk. Żołnierze mieli na sobie lekkie pancerze, przypominające łuskę rybią, zaś na głowach złote hełmy, a uzbrojeni byli
w kopie, szerokie i krótkie miecze oraz w łuki i kołczany pełne strzał.
Dzieci posypywały kwiatami drogę dostojnym gościom, którzy umieścili się następnie w przenośnych dwuosobowych
tronach, noszonych przez ośmiu ludzi, i cały pochód w otoczeniu straży ruszył w kierunku królewskiego pałacu.
W każdej z dzielnic miasta, oddzielonych wałami, chóry kapłanów i kapłanek witały magów śpiewamiprzy dźwiękach
harf, a tłumy ludu padały przed nimi na twarz.
Wreszcie przybyli na szczyt wzgórza i najpierw skierowali się do głównej świątyni, której wspaniały gmach zbudowa-
ny był całkowicie z jakiejś przeźroczystej materii rubinowego koloru. Przy wejściu do świątyni powitała magów Urżani
z dwojgiem dzieci. W bogatym stroju, jaśniejąca szczęściem na widok rodziców i przyjaciół, wydawała się jeszcze piękniej-
szą, niż dawniej.
Po nabożeństwie opuścili wszyscy świątynię i poprzez cudowne ogrody z bijącymi w nich licznymi fontannami udali
się do pałacu królewskiego. Był to rzeczywiście bajakowy pałac, zupełnie jak z “Tysiąca i jednej nocy”.
W jednej z jego sal zebrała się cała kolonia ziemian, których przywiózł ze sobą Narajana. Byli oni teraz pomocnikami
króla, członkami rady państwowej, rządcami.
Wjazd magów na szczyt wzgórza ze wszystkimi ceremoniami powitalnymi, jakie odbywały się po drodze – trwał kil-
ka godzin. Po przybyciu do pałacu przygotowany był już dla nich obiad, który magowie spożyli z apetytem; choć człowiek
zwykły nie zadowoliłby się z pewnością takim obiadem i nie nasycił lekkimi chlebkami rozpuszczającymi się w ustach, kil-
koma owocami i kubkiem mleka.
Po obiedzie przeszli wszyscy do sali, przylegającej do wielkiego tarasu, wychodzącego na ogród, gdzie “paniom” poda-
no jadalne kwiaty w cukrze – przyrządzone według sposobu, wynalezionego przez Narajanę; pomimo, iż były kruche, jak
sucharki, zachowały jednak barwę i zapach, i podobne były zupełnie do prawdziwych cukierków.
Nara obejrzała uważnie złoty koszyczek ze słodyczami i takiż talerzyk, które – niby koronki – były misternie rzeźbio-
ne i ozdobione turkusami; słowem – były to prawdziwe arcydzieła jubilerskiej sztuki. Nagle różowe jej usta okrasił chytry
lecz wesoły uśmiech i skinieniem ręki przywołała Narajanę, który rozmawiał w tej chwili z Dachirem.
– Słuchaj no, jeżeli mnie pamięć nie myli to przedmioty te służyły nam jeszcze wtedy, kiedy miałam szczęście być two-
ją żoną; zaś serwis, który widziałam podczas obiadu, jest niewątpliwie ten sam, który kupiłeś u Benvenuta Cellini. Alboż
miałeś osobny statek do wyłącznej dyspozycji, że byłeś w stanie przewieźć na nową planetę całe swoje gospodarstwo?
Narajana wybuchnął głośnym i jak zawsze, niefrasobliwym śmiechem.
– Osobny statek – to byłoby za wiele; lecz dzięki bezgranicznej dobroci Ebramara, który oddał mi do dyspozycji dość
20
obszerne pomieszczenie w swoim samolocie – mogłem zabrać swoje najcenniejsze dzieła sztuki.
Oprócz tego przed ostatecznym przesiedleniem się tutaj odwiedzałem świat ten dwukrotnie i oczywiście, nigdy nie
przyjeżdżałem z pustymi rękami. Pochlebia mi to jednak i sprawia szczególną przyjemność, że maginia tak wysokiego stop-
nia, poznała, a raczej przypomniała sobie przedmioty, które służyły jej w czasie, gdy wiodła swoją godną politowania egzy-
stencję obok męża, grzęznącego we wszelkich szkaradzieństwach. A być może… – i Narajana na pół z żartem, na pół
wzruszony, zajrzał badawczo w jasne oczy Nary – w głębi twego wspaniałomyślnego serca przechowały się jakieś przyjem-
ne wspomnienia z całego tego “koszmaru” Honny soit qui mal y pense!…
Nara westchnęła i odrzekła z uśmiechem:
– Jesteś, doprawdy, niepoprawnym hultajem!
A “przyjemne wspomnienia” – przyznam się – były nazbyt rzadkie; jednak zdarzały się czasami i miłe chwile i na pa-
miątkę o nich – zapomnijmy ostatecznie wszystkie inne.
– Dziękuję! – wesoło już powiedział Narajana, całując rączkę Nary.
Nazajutrz magowie rozpoczęli szczegółowe zwiedzanie całego miasta. Wiele z jego urządzeń było jakby odbiciem
wspomnień ze zgłasłej planety, wciąż jeszcze żyjących w duszy Narajany. I tak: w obrębie najwyższego ogrodzenia poniżej
królewskiego pałacu urządził on pole wyścigowe, zaś nieco dalej – wielkie publiczne ogrody, gdzie mieścił się znów pewien
zakład – stara idea, która tutaj otrzymała tylko inne przeznaczenie.
Zakładem tym był hotel, względnie schronisko dla podróżujących cudzozimców lub przyjezdnych osób z odległych pro-
wincji królestwa, gdzie przyjmowani byli z wielką gościnnością i uważani za gości rządowych.
Budynek posiadał wygląd wielkiego pałacu ze wszelkiego rodzaju wygodami i przystosowany był do pomieszczenia oko-
ło tysiąca podróżnych, którzy w celu załatwiania interesów mieli prawo przebywania w nim od tygodnia do miesiąca.
W granicach górnej części miasta mieszkali przeważnie urzędnicy, a także znajdowała się tam część szkół, poświęco-
nych sztukom i naukom wyższym.
W strefie środkowej koncentrowało się przemysłowe życie stolicy, zupełnie już rozwinięte. Mieściły się tam szkoły rze-
miślnicze, wytwórnie odzieży, materiałów, sprzętów domowych; tam również znajdowały się liczne budynki koszarowe, po-
nieważ Narajana utrzymywał wielką liczbę wojska. W mieście kwaterowała wprawdzie tylko gwardia królewska, bogato
umundurowana i uzbrojona; część jej miała nawet swoje koszary w pobliżu pałacu, gdzie pełniła kolejno służbę wartowni-
czą. Pozostałe wojska rozlokowane były po prowincjach i na granicach państwa.
Wreszcie najniżej położoną dzielnię jak również dolinę i wybrzeże morza zamieszkiwała ludność najbiedniejsza, zaj-
mująca się przeważnie rybołówstwem i żeglarstwem.
Domki ich były rozmieszczone gęściej, aniżeli w dzielnicach wyższych, bardziej prymitywne i pozbawione komfortu
lecz na ogół wszystkie były niezwykle czyściutkie i przy każdym znajdował się ładny ogródek.
W celu zaopatrzenia w wodę stolicy, liczącej kilka set tysięcy mieszkańców, inżynierowie Narajany wynaleźli bardzo
dowcipny sposób wodociągów.
Z jeziora górskiego urządzono wodospad, który spływał do przeznaczonego w tym celu budynku, mieszczącego się
u podnóża wyniosłości miasta, a stąd – jako z głównego rezerwuaru – poprzez wykuty w skale wielki ruro–kanał, wysoko-
ści pięciuset stóp, na skutek wielkiego ciśnienia – podnosiła się już woda do najwyższego poziomu wzgórza, czyli aż do
królewskiego pałacu, poczem odpowiednimi kanałami rozlewała się po całym mieście.
Następnie przez inne znów ruro–kanały woda spływała do poszczególnych części stolicy, zasilając miejskie wodotry-
ski, a system rurociągów rozdzielał i zaopatrywał w wodę poszczególne dzielnice.
Wszystkie świątynie były obsługiwane przez liczną kastę kapłanów, a naród czcił słońce, jako symbol wyższego i nie-
znanego Boga. Wyobrażenie słońca – tarcza, wykonana była ze złota i skonstruowana tak, aby w dniu wiosennego porów-
nania dnia z nocą, podał na nią pierwszy promień słońca.
Wieczorem zbierali się wszyscy na tarasie królewskiego pałacu i gawędzili o tym, co widzieli podczas dnia; magowie
zapytywali Narajanę o różne szczegóły państwowych rozwiązań a między innymi o duchowieństwo i religię.
– Dla kasty kapłanów, czyli dla niższych wtajemniczonych zaprowadziłem kult ognia i słońca; ze względu na to, że świa-
tło i ciepło, jako symbole, najlepiej wyrażają istotę Wielkiej PRAPRZYCZYNY, którą młodzieńczy umysł narodu w ten
sposób stosunkowo najłatwiej pojmie.
Oprócz tego kapłańska kasta – jakkolwiek dostępny jest jej zaledwie niższy stopień wtajemniczenia – posiada i inne
jeszcze, o wiele wyższe, głębsze i doskładniejsze symbole. Na przykład: nie odsłaniając samej istoty tajemnicy Trójjedności,
symbolizują oni Najwyższą Istotę w jej kosmicznej mocy, jako Stwórcę, Opiekuna i Niszczyciela.
Mam nadzieję, że odkrywając im to, nie przestąpiłem granicy waszego pełnomocnictwa, czcigodni nauczyciele?
– Ależ, bynajmniej i chcielibyśmy właśnie zapoznać się bliżej z programem tego niższego wtajemniczenia – odrzekł
Ebramar.
21
– Zestawiłem go tak, aby bardziej rozwnięci, w porównaniu ze zwykłym tłumem, bardziej czynni i pragnący doskona-
lenia się – mogli osiągnąć i głębsze poznanie.
Zniosłem także krwawe ofiary i zaprowadziłem składanie ich w postaci mleka, owoców, kwiatów i wonnych olejków.
Jednak nie mogłem, podobnie jak Udea, zabronić ludności używania pokarmów mięsnych, ponieważ morze i rzeki obfitu-
ją w najróżniejsze ryby, zbyt ponętne dla moich rybaków, zaś bogate w zwierzynę lasy nęcą myśliwych, dostarczając ludno-
ści wielkiej ilości zdrowego i taniego ptactwa.
– Ja nie podzielam zdania Udei, że mięso jest bezwzględnie szkodliwe i sądzę, że w bliższej lub dalszej przyszłości i je-
go naród powróci niewątpliwie do pokarmów mięsnych.
– Być może lecz tymczasem obchodzą się bez takiego pożywienia, które wzbudza jedynie zwierzęce instynkty i krwio-
żerczość. Przytem żywię nadzieję, że te wieki wegetarianizmu stworzą pokolenie poważne i miłujące spokój. A z czasem –
cała nasza praca zostanie zapomniana i życie narodów przyjmie inny kierunek… – odpowiedział Udea.
– W każdym razie i ja starałem się osłabić zwyczaj używania mięsa; ustanowiłem nawet obowiązkowe posty, w których
sposób odżywiania podlega surowym przepisom. Oczywiście nie chciałem nakazywać takiego postu, jaki był na naszej bied-
nej, zmarłej ziemi, gdzie ludzie, wstrzymując się od mięsa, przez obażarstwo wymyślili najwyszukańsze potrawy i napycha-
li żołądki smacznymi kęsami, wyobrażając sobie, że w taki sposób przestrzegają wstrzemięźliwości. Poza tym w okresie
próby i całego wtajemniczenia odżywianie się pokarmami roślinnymi bywa już obowiązkowe.
– Chciałem cię i ja zapytać, Narajano, czy tobie rzeczywiście potrzebna jest uzbrojona straż? Wiem, że jesteś człowie-
kiem o charakterze wojowniczym, lecz nie widzę, aby to było konieczne w mieście? A wszak widzieliśmy tutaj wielką licz-
bę złonierzy; cóż oni wobec tego robią? – spytał Dachir.
– O, nie! Przed moimi poddanymi, Bogu dzięki, nie potrzebuję jeszcze ochraniać się. Lecz uważasz, gwardia przy-
boczna, jako wojsko wyborowe, otaczająca króla to … – jedno z moich wspomnień, pokusie którego nie mogłem się oprzeć
– odpowiedział dobrodusznie Narajana.
– Poza tym wojsko bynajmniej nie jest bez użyteczne; pilnuje ono porządku i dba o spokój w mieście.
Wszak wśród setek tysięcy mieszkańców stolicy niewątpliwie znajdą się też i burzyciele praw, względnie ludzie o na-
zbyt popędliwych charakterach, którzy mogą wywołać zakłócenie spokoju, a co najważniejsze – dać zły przykład, jeśli nie
zapobiegać temu w samym zarodku. Główny zaś cel utrzymywanej przeze mnie gwardii jest zupełnie inny.
Tworzy ona środek kształcenia dowódców wojsk, którzy przechodzą specjalną szkołę i otrzymują odpowiednie wycho-
wanie. Zarówno starszyzna, jak i żołnierze gwardii należą w ogóle do klas wyższych i przechodzą odpowiednie kursy w szko-
łach; zaś w okresie służby czynnej w przybocznej straży uczą się nie tylko sztuki wojennej lecz i zasad, które są przestrzegane
na wojnie; na to już sam zwracam szczególną uwagę. Zapewniam was, czcigodni nauczyciele, że żołnierze moi mają głębo-
ko wpojone zasady, jak należy obchodzić się ze starcami, z chorymi, kobietami i dziećmi; że względem nich należy być
wspaniałomyślnym, a zwyciężonemu i proszącemu o litość wrogowi okazywać miłosierdzie oraz, że każdy żołnierz, który-
by dokonał zbytecznego okrucieństwa – zostanie porażony przez “gniew boży”; zaś ciężkie i brzemienne cudzymi przekleń-
stwami modlitwy jego nie dosięgną Bóstwa.
Po skończeniu kursu wojskowego gwardziści zostają wysyłani do obszarów prowincjonalnych, jako komendanci oddzia-
łów, w których z kolei obowiązani są wykładać i stosować też same zasady i surową dyscyplinę. Udei mogła wystarczyć mi-
licja, ponieważ kraj jego, prawdę mówiąc, nie ma sąsiadów. Ja natomiast muszę utrzymywać regularne wojsko, gdyż aż z dwu
stron sosiądują z nami krwiożercze i wojownicze, przy tym o wiele mniej rozwinięte umysłowo ludy.
Dotychczas dwukrotnie już prowadziliśmy z nimi wojnę. Dzikusy te urządziły najazd na nasze ziemie, niszcząc i pa-
ląc wszystko na swojej drodze, gdzie tylko mogły dotrzeć. Z wielkim trudem zdołaliśmy odpetrzeć ich i zostali nawet su-
rowo ukarani; obecnie – są naszymi lennikami i nie ośmielają się nawet ruszyć z miejca. Oni dostarczają nam także
niewolników…
– Coo? Ty trzymasz niewolników? – spytał Supramati z wyrazem zdziwienia.
– A tak, mój przyjacielu! Cóż począć z tym bydłem, złym, podstępnym i do tego tępym? Używani bywają do ciężkich
robót, wymagających dużej fizycznej siły; jednak prawo zabrania surowo złego obchodzenia się z nimi lub zabijania ich. Wie-
lu z nich potem rozwija się nawet wskutek zetknięcia z wyższymi już istotami, tak że w wyniku tego stan niewolniczy jest
dla nich prawdziwym dobrodziejstwem.
– No, tak; praktycznie rzecz biorąc, jeśli chodzi o wyjście z sytuacji, to zastosowanie w danym wypadku nie jest jesz-
cze złem; lecz jako podstawowa zasada jest co to najmniej niepożądane – powiedział Supramati.
– Zgadzam się z tobą najzupełniej, ale na to nie ma rady!
Niewolnictwo – to nieuchronne zło pierwotnych społeczeństw i ja również nie mogłem go uniknąć.
– Nic nie ma nic doskonałego na ziemiach o niższym rozwoju, nawet i podczas ZłOTEGO wieku – zauważył Ebra-
mar dobrodusznie. – Powiedz nam teraz, Narajano, jaki przyjąłeś system pod względem podziału własności? – dodał.
22
– Wszystko, co tylko znajduje się w kraju, należy do mnie: pola, pastwiska, lasy, stada itp., słowem – stanowi własność
króla. Państwo podzielone jest na trzydzieści dwa okręgi, czyli stany i każdy z nich posiada mianowanego przez mnie rząd-
cę, który ponosi odpowiedzialność za swoją gospodarkę i dobrobyt podległej mu ludności.
Przy każdym z takich rządców ustanowiona jest specjalna rada spośród rolników lub techników różnego rodzaju, w za-
leżności od miejscowych potrzeb, a nadto – kolegium wtajemniczonych, składające się z jednego astronoma i kilku znaw-
ców tajemnej nauki, którzyby mogli, w miarę potrzeby, wywoływać deszcz, lub też oddalać katasrofy żywiołowe, słowem –
kierować tajemnymi wpływami, oddziaływującymi na życie roślinne i zwierzęce.
Zrozumiałym jest także, iż znaczna część produktów ziemi każdego okręgu zużywana bywa na miejscu, a tam, gdzie
zachodzi konieczna potrzeba – przeprowadza się wymianę towarów. Część wszystkich wytworów dostarczana bywa przede
wszystkim królowi i rządowi centralnemu; reszta zaś zostaje rozdzielana pomiędzy mieszkańców danego okręgu i każdy, po-
czynając od rządcy aż do ostatniego wieśniaka, otrzymuje odpowiednią część w stosunku do jego stanu i potrzeb, co zapew-
nia mu całkowity dobrobyt.
Poza tym każdorazowo przyrost zdolności wytwórczej ziemi, lub jej mineralnych bogactw, bywa również proporcjonal-
nie rozdzielany pomiędzy wszystkich; dlatego też każdy jest sprawą zainteresowany i pracuje gorliwie.
Dotychczas system ten działa świetnie i w kraju nie ma w ogóle niedostatku, a ni biedy, a tym bardziej żebraków lub
proletariatu w takiej formie, jak to miało miejsce na naszej zmarłej Ziemi.
– Daj Boże, aby ustanowiony przez ciebie system rządzenia przetrwał jak najdłużej. Miejmy także nadzieję, że kalsy
rządzące jeszcze przez ciąg wielu wieków będą uważały za święty obowiązek oddawanie państwu sił swoich i pracy i przez
niedbalstwo nie zrzucą na młodszych braci włożonych na nich wielkich obowiązków, a sami nie zajmą się przekupstwem
i myślą o osobistym szczęściu i rozkoszach – przemówił jeden z hierofantów.
Podobnie jak i w państwie Udei, magowie codziennie odbywali wycieczki w różne strony kraju i niemal wszędzie
stwierdzili panujący ład i dobrobyt; lecz nie uszło też ich uwagi, że ludność była bardziej rozwinięta i niespokojna, w po-
równaniu z cichymi rolnikami i pasterzami Udei.
Dużą rolę w tym wypadku odegrała muzyka. W każdej prowincji znajdowała się szkoła śpiewu, gry na różnych instru-
mentach i tańca. Wszystkie większe roboty zakończone były śpiewami i tańcami, zaś dni świąt narodowych odznaczały się
już poważynm chóralnym śpiewem i obrzędowymi procesjami, bądź też urządzane były lekkie tańce, które zadziwiały ma-
gów dokładnością rytmu i pięknością plastyki.
Pewnego wieczoru w przeddzień ostatniej wycieczki magów Ebramar z Narajaną znajdowali się sami w pracowni kró-
la. Wsparłszy się na oknie Ebramar zamyślił się głęboko, a obserwujący go Narajana zdawał się być zafrasowany.
– Drogi nauczycielu – zwrócił się wreszcie ten ostatni po chwilowym i przykrym milczeniu – co oznacza ten cień
smutku, który pokrył twoje oczy, będące dla mnie gwiazdami, wskazującymi zawsze drogę w życiu? Czy może jesteś nie-
zadowolony ze mnie? Wszak ja z całej duszy i bez wytchnienia pracowałem nad rozwojem powierzonego mi narodu; w mia-
rę, jak umiałem, stosowałem moją wiedzę, aby wobec ciebie stać się godnym włożonego na mnie zadania.
Ebramar podniósł głowę i z bezgraniczną miłością patrzył na swego “marnotrawnego syna”, którego z takim trudem
prowadził poprzez przepaście pokus i ludzkich słabostek a następnie wtajemniczył, ciesząc się, kiedy na czole jego zapło-
nął promień maga.
– Nie, mój synu, nie mam cę za co ganić i mogę tylko pochwalić twoją ogromną pracę. Jedną wszakże uwagę należa-
łoby ci uczynić: – za brak ostrożności …
– Ach, w czymże, nauczycielu? W takim razie wybacz moje mimowolne niedbalstwo! – zawołał zmieszany i zaniepo-
kojony Narajana.
Ebramar położył mu rękę na ramieniu i rzekł tonem serdecznym:
– Nierozumny! Powtarzam jeszcze raz, że nie mam ci nic do zarzucenia, a nie mogę także obwiniać cię o to, że twoja
porywcza dusza, zachwycająca się pięknem i sztuką, wznosi się ponad tłum, którego zostałeś kierownikiem.
Ja również jestem artystą i rozumiem dobrze potęgę piękna i ten czas, jaki ono rzuca na duszę. Czyż więc mogę sądzić
cię za to, że nie opanowałeś swej natury, otaczając się skarbami piękna, którego odbicie nosisz już w sobie samym?
Lecz to zrozumiałe i… niewinne uniesienie spowodowało, iż zapomniałeś o zasadach ostrożności. Pomyśl tylko, ile
uczuć rozbudziłeś przedwcześnie w duszy twego narodu.
– Rozumiem! Masz na myśli muzykę, a raczej jej wibracje, zapachy i wpływy światła? Uważasz więc, że zbyt szeroko
zastosowałem te trzy wielkie siły w stosunku do pierwotnej jeszcze natury mego narodu? Lecz zapewniam cię, drogi na-
uczycielu, że rasa ta jest nadzwyczaj bogato obdarzona przez naturę i potrzebuje tylko nieznacznego bodźca dla szybkiego
postępu. Chcąc więc przebudzić umysł ich, poruszyć uczucia i wzbudzić nowe pragnienia, któreby skolei wydały odpowied-
nie pożyteczne skutki – ani na chwilę nie wątpiłem, iż postępuję dobrze, stosując środki będące w miej dyspozycji.
Na przykład kobiety: są bezwzględnie bardzo przystojne, lecz wydawły mi się pięknymi, żywymi posągami, nie znala-
23
złem bowiem u żadnej z nich troski o swoją zewnętrzność, ani chęci podobania się, ani też pojęcia o wdzięku i kobiecym
powabie. Dlatego nie uważałem bynajmniej za szkodliwe zastosowanie muzykalnych wibracji które by przenikały poprzez
grubą powłokę i poruszyły duszę, zaś aromaty, współdziałając z wibracjami – przebudziły w niej i nowe wyobrażenia.
Ebramar uśmiechnął się lekko.
– Widzę, że korzenie przeszłości żyją jeszcze w tobie, ponieważ przede wszystkim zająłeś się rozwojem płci pięknej.
Nie przeczę, że dusza kobiety powinna być wcueleniem ideału we wszystkich jego formach, lecz chodzi tu o co innego.
Rzecz w tym, iż nazbyt wcześnie przebudziłeś naród z jego młodzieńczego snu; zasiałeś w nim wszystkie subtelności pra-
gnień i wyobrażeń z nadnormalnego dlań poziomu. I to właśnie będzie początkirm namiętności i zgubnej walki, która po-
ciągnie za sobą kosmiczną katastrofę.
Czyż zapomniałeś, że te olbrzymie siły, jakie wprowadziłeś w ruch, stanowią broń obosieczną? Wszak muzykę, jej
dźwięki i rytm – o czym wiesz dobrze – należy stosować odpowiednio do stopnia rozwoju i zawartości astralnego ciała, iż-
by mogła oddziaływać dobroczynnie, nie zaś szkodliwie; szczególnie do mas, to podstawowe prawo trzeba przystosowywać
z największą ostrożnością, gdyż inaczej może ono doprowadzić do takiego podniecenia, które zdolne będzie wywołać roz-
strój psychiczny i inne tego rodzaju szkodliwe następstwa.
Wibracje dźwiękowe, przy działaniu na ciało astralne, mogą być poteżną siłą uzdrawiającą lub też niewidzialną truci-
zną, tak dalece niebezpieczną, że może wywołać choroby skóry, obłąkanie i – nawet śmierć.
Tak samo dobroczynne i jednocześnie zdradzieckie bywają zapachy. Nie darmo też wyrób i stosowanie wonności, po-
siadających osobliwą siłę, na naszej starej planecie, stanowiły tajemnicę świątyń.
O świetle – nie potrzebujemy nawet mówić, ponieważ każdy najzwyklejszy śmierlenik wie, że bez niego życie traci
wszelką wartość.
Światło, jak wiemy, zdolne jest oślepić i nawet zabić; dlatego też nauka uczy maga posługiwać się tymi strasznymi
dźwigniami i obchodzić się z nimi ostrożnie.
– Masz słuszność, nauczycielu! Dziękuję ci z całego serca, a na przyszłość będę się starał być bardziej powściągliwym
i postępować zgodnie z prawami rozsądku i ostrożności.
Nazajutrz w czasie ostatniego objazdu Narajana zawiózł nauczycieli na jedną z odległych wysp, gdzie urządził dość oso-
bliwą kolonię poprawczą. Zsyłani tam byli najgorsi i najzatwardzalsi przestępcy, których rozmieszczano w odpowiednich
grotach i celach, i poddawano silnym wrażeniom psychicznym, wywoływanym wyłącznie muzycznymi wibracjami, zapa-
chami i barwami.
Rezultaty takiego systemu poprawy były jednak dość różnorodne. Zdarzały się bezsprzeczne wypadki prawdziwego od-
rodzenia moralnego i wielka liczba przestępców dochodziła do takiego stanu równowagi, że niskie namiętności znikały zu-
pełnie lub też zjawiały się – już mocno osłabione. Lecz zachodziły również nierzadkie wypadki obłąkania, dziwnych chorób
i nagłej śmierci.
Magowie, stwierdziwszy ten stan rzeczy, uśmiechnęli się tylko, nie wypowiadając swoich wrażeń, jakie wywarł na nich
ten dziwny zakład poprawczy.
Wieczorem, tegoż dnia, Supramati przyszedł do Ebramara i został nauczyciela pogrążonego w głębokiej zadumie. Za-
częli rozmawiać na temat dziwnego objazdu, a przede wszystkim o zastosowanym przez Narajanę sposobie moralnego od-
działywania na przestępców.
– On się egzaltuje, – rzekł Ebramar – wyprzedza czas i wynajduje niepotrzebne i niebezpieczne doświadczenia. Ileż
głupstw narobi jeszcze, kiedy mnie nie będzie już z wami! Wszystko, co czyni, jest niewątpliwie genialne, podobnie jak
i sam Narajana lecz zapał zbyt go ponosi, powtarzam. Dlatego potrzebny mu jest koniecznie przyjaciel, któryby go hamo-
wał i kierował tą bezsprzecznie wielką siłą, natchnioną najlepszymi chęciami.
– Podzielam twoje zdanie, nauczycielu – odparł Supramati – i jeżeli wyrazisz zgodę – chętnie pozostanę z nim w cha-
rakterze naczelnego kapłana i hierofanty.
Narajana przyznał mi się nawet, że poczytywałby sobie za szczęście, gdyby na czele swej szkoły wtajemniczenia i ka-
sty kapłanów, posiadał maga wyższego stopnia.
Wzrokiem pełnym miłości i wdzięczności spojrzał Ebramar na Supramatiego i wyciągnął do niego swą dłoń.
– Ależ oczywiście pochwalam propozycję i bardzo cenię twoje poświęcenie, jakie czynisz z miłości ku mnie.
Wiem, że dla przeznaczonego ci królestwa przygotowałeś mądre prawodawstwo i jest to wielką ofiarą z twej strony, wy-
rzekać się tak obszergego i interesującego pola działania.
– O, nie! Zapewniam cię, nauczycielu, że to bynajmniej nie jest ofiarą z mej strony, a po prostu szczęściem, iż mogę spra-
wić ci choć chwilową radość, opiekunie mój drogi i oddalić od ciebie wszelkie troski do czasu, kiedy nas już opuścisz. Zresz-
tą, tą drogą spłacam tylko Narajanie mój dług wdzięczności. Czyż nie jemu zawdzięczam to, czym jestem obecnie? Dzięki
jemu miałem szczęście pozyskania ciebie na nauczyciela i opiekuna.
24
Co się tyczy działalności oświatowej w przeznaczonym mi kraju, to wypełni ją inny wtajemniczony. Bogu dzięki, w bo-
skim mieście nie brak ludzi zdolnych i odpowiednich do spełnienia podobnej misji.
Ebramar powstał i serdecznie uściskał ucznia.
– Dziękuję ci, Supramati! Sprawiłeś mi w tej chwili wielką radość, dając dowód, że pokonałeś już ostatecznie wszelkie
bezwartościowe słabostki ludzkie. Dziś jeszcze pomówię o tym z nauczycielami, którzy niewątpliwie pochwalą twój zamiar
i zaakceptują mój wybór. Zamiast ciebie – w charakterze króla – pójdzie do twego kraju starszy twój syn, Sandira, którego
wychowywałem i uczyłem niemal od chwili jego urodzenia. Przekażesz mu więc wszystkie plany, które przygotowałeś dla
siebie. Lecz zdaje się, że oto idzie nasz “pędziwiatr” – dodał Ebramar, przerywając objawy wdzięczności, okazywane przez
Supramatiego.
Istotnie, w sąsiednim pokoju dały się słyszeć lekkie lecz spieszne kroki i głos Narajany, pytającego, czy można wejść.
Zaledwie zamknął za sobą drzwi i zdążył usiąść, Narajana zwrócił się do Ebramara z zapytaniem:
– Wiem, że zganisz mię, nauczycielu, za mój zakład poprawczy. Zauważyłem na twarzach waszych wyrazy zadowole-
nia, ale i smutku także. Przewidywałem to poniekąd i dlatego zarezerwowałem wyspę jako ostatnią niespodziankę.
– Ponieważ sam już zrozumiałeś, że pomysł twój nie zasługuje na zupełną pochwałę, więc powiem ci w tej chwili tyl-
ko swoją opinię.
W zasadzie system twój jest doskonały, lecz … zastosowany być może dopiero po upływie kilkuset tysięcy lat i to wśród
ludności o zupełnie innym rozwoju fizycznym, a szczególnie mornalnym i umysłowym. Fakty, które tam zauważyłem, po-
twierdzają me słowa. Uzdrowienia, lub ściślej mówiąc, odrodzenia moralne, jakie zaobserwowano na wyspie – a jak ci wia-
domo, dość rzadkie – zachodziły tylko u potomków ziemian, czyli u osób, będących pokoleniem ras zupełnie już
rozwiniętych; poza tym polepszenie dało się zauważyć także u osób, należących do rodzin niższych wtajemniczonych, a więc
takich, które osiągnęły już fizyczny i umysłowy rozwój, choć nawet przedwczesny.
Co się zaś tyczy całej masy tubylców, poddawanych temu leczeniu, to sam stwierdziłeś, że rezultaty bywały opłakane.
Tam bowiem, gdzie przeważały muzykalne wibracje, zbyt silne dla gęstości astralnego ciała – zdarzały się wypadki nagłej
śmierci; był to skutek zrywania łączności między cuałem fizycznym i astralnym, z powodu niedostatecznej sprężystości
i rozciągliwości tego ostatniego.
– Aromaty – pouczał dalej Ebramar – działają zbyt silnie na tępe jeszcze mózgi, niezdolne wchłaniać ich, dlatego wy-
wołują otępienie umysłowe lub nawet szaleństwo.
Wówczas dopiero mózg może wchłaniać zapachy i przejmować ich dobroczynne wpływy, gdy jest całkowicie rozwnię-
ty, czynny i co najważniejsze, przywykły wskutek umysłowej pracy do szybkiej i nieustannej przemiany materii.
Co się tyczy barw, jest to również siła subtelna, lecz częściowo niebezpieczna; dlatego wywołała ona wstrętne choroby
skórne i inne dziwne zjawiska, jakie tam widzieliśmy.
– Ach! teraz dopiero widzę, ile popełniłem błędów lecz nigdy nie myślałem, że tak trudno jest stosować wiedzę prak-
tycznie w celach pożytecznych! – zawołał Narajana z wyrazem widocznego zmartwienia.
– Biedni moi następcy! Przewiduję, że będą musieli wiele prostować i nadrabiać – dodał na pół z ironią, napoły ze
smutkiem.
– Każdy z nas czynił błędy w ciągu swego długiego i trudnego doskonalenia się – rzekł Ebramar tonem przyjaznym.
– Lecz, aby uchronić się od błędów w przyszłości – pozostawię ci kierownika i zarazem wiernego przyjaciela; jego szla-
chetna miłość i wyższa wiedza będzie ci pomocną. A ponieważ w roli wielkiego hierofanty sam pragnąłeś mieć wyższego
maga, więc obowiązki te przyjmuje na siebie Supramati – dodał.
– Ty, Supramati, ty godzisz się pozostać ze mną?
Wszak przygotowywałeś się do roli króla i prawodawcy w wybranym dla ciebie państwie! – zawołał zdziwiony i jed-
nocześnie wzruszony tym Narajana.
– Obowiązki te wypełni kto inny; a ponieważ Ebramar uważa mnie za godnego takiej roli, nie mógłbym już wyrzec
się jej. A kiedy on nas kiedyś opuści – z radością pozostanę doradcą. Zresztą, jako twój następca, mam pewne w stosunku
do ciebie obowiązki – odpowiedział wesoło Supramati.
Narajana rzucił się ku Supramatiemu i z właściwą sobie porywczością uściskał go mocno.
– Dziękuję ci, z całego serca dziękuję, drogi mój przyjacielu i najlepszy w świecie następco! Nie mam, doprawdy, słów
na wyrażenie swej wdzięczności, i czułbym się już zupełnie szczęśliwym, gdyby oczekująca nas rozłąka z Ebramarem nie cią-
żyła mi kamieniem na sercu. Nie mogę pogodzić się z tym, że nie zobaczę go już więcej i nawet myślą truno mi będzie
wznieść się w dalekie sfery, gdzie drogi nasz nauczyciel będzie przebywał, jako istota doskonała!…
– Mylisz się, Narajano, uważając mnie za istotę doskonałą – powiedział Ebramar z uśmiechem.
– Jedynie na tej lichej ziemi wydaję się może czymś wyższym; i tylko wskutek marnej chełpliwości naszej nosimy imio-
na Synów Rozumu – Synów Światła!
25
Lecz kiedy opuszczę was i znajdę się w innym, wyższym systemie planetarnym – czeka mnie tam wiele niespodzianek
i wśród pracowników, którzy będą już moimi nauczycielami i kierownikami na daszej drodze doskonalenia się – okażę się
tylko zwykłym prostakiem. Wiedza moja okaże się tam niedostateczna; będę musiał studiować i poznawać daleko bardziej
skomplikowany kosmiczny aparat, niż nasz obecny, którego żywioły są jeszcze ciężkie i niedoskonałe. W systemach wyż-
szych materia kosmiczna jestdo tego stopnia skomplikowana pod względem swego składu, że – aby ją poznać – zmuszony
będę przejść znów cały kurs nauk i doświadczeń.
Tak, drogie moje dzieci – dorzucił z westchnieniem Ebramar – nieosiągalne, wspaniałe i przytłaczające w swym prze-
ogromie jest tajemne mieszkanie Wszechmogącego. I wśród grzmotu powstawania jednych – a zapadania się innych świa-
tów, w bezkresnej przestrzeni roją się niezliczone miliardy pracowników. Nikt nie zbadał jeszcze głębiej tej Przemądrości
i Wszechwiedzy, która policzyła, zda się, każdy pyłek Kosmosu i cudownie kieruje każdą drobiną. Nawet promień jakiej-
kolwiek gwiazdy, przebiegający nieprawdopodobnie wielkie odległości zanim – poprzez długie tysiąclecia swej wędrówki –
przeniknie w naszą ciężką atmosferę, przychodzi do nas celowo.
Tajemny ten poseł zgasłego już, być może, świata, przynosi ze sobą osmiczne substancje, potrzebne nam tutaj…
Ebramar umilkł, a natchniony wzrok jego skierowany był jakby na jakąś daleką wizję.
Ciężkie uczucie lęku opanowało obu słuchaczy na myśl o olbrzymiej i straszliwej drodze, jaką mieli jeszcze przebyć
i przytłaczającej swym ogromem, oczekującej ich pracy. W chwili tej poczuli się nędznymi, ślepymi i słabymi istotami – ni-
kłymi atomami, zagubionymi wśród niezliczonych narodów, które jak mrówki, stopa olbrzyma „Czasuę przygniata swoim
bezustannym stąpaniem; zdawało im się, jak gdyby słyszeli skrzypienie kół wieczności …
Spjrzawszy na uczniów, Ebramar zrozumiał ich stan duchowy i rzekł z miłością:
– Istonie, można doznać zawrotu głowy na myśl o otaczającej nas nieskończoności; lecz podobną słabość należy otrzą-
snąć z siebie mężnie i wypełnić się świadomością, że wśród mnogich miliardów dusz jesteśmy – mimo wszystko – wybra-
ni i hojnie obdarzeni przez los. Poznaliśmy liczne prawa, nieznane i niewytłumaczone dla profanów; przebyliśmy już
pierwsze i najcięższe etapy rozwoju na drodze koniecznego postępu, wiodącego niezniszczalną iskrę aż do promienistego
centrum, gdzie przebywa Niepojęty, którego jesteśmy cząsteczkami.
A więc – podnieście głowy, przyjaciele! Wprawdzie, opuszczę was i wzniosę się na stopień następny, lecz przyrzekam,
że nie będę tracił czasu, a przygotuję się należycie, iżbym kiedyś godnie mógł tam przyjąć i was, drodzy uczniowie. Obec-
nie i mnie oczekują oddani nauczyciele moi. Niewątpliwie będą kierowały mną już zupełnie inne warunki eteryczne, jed-
nak łączący nas węzeł – nie zerwie się nigdy.
– Nauczycielu – wyszeptał cicho Narajana – mam do ciebie prośbę. Oto pragnąłbym być obecny przy twoim odejściu
i chwilę tę czciłbym jako najdroższe i święte dla mnie wspomnienie. Czy możesz okazać mi tę łaskę?
Być może nie jestem jeszcze godzien i nie będę w stanie znieść tyle nadziemskiego światła?
– Przyrzekam ci, że będziesz przy mnie w tej uroczystej godzinie i zobaczysz, jak zrzucę swoją cielesną powłokę. Po-
zostając tu tymczasem – pracujże całą duszą, abyś mógł połączyć się ze mną i przybliżyć czas, kiedy przyjmę was, moje
dzieci, w swoim nowym mieszkaniu.
Nazajutrz po tej rozmowie magowie wraz z Narajaną odjechali na przegląd kraju Abrasaka.

Rozdział czwarty

Statek powietrzny zbliżał się szybko do kraju, w którym panował Abrasak. Magowie nie uprzedzili go o swej wizycie
i on też nie wysyłał posłów z zaproszeniem na przegląd państwa. Również i obaj królowie nie otrzymali zaproszenia, wo-
bec czego Udea zaniechał pierwotnego zamiaru towarzyszenia magom i powrócił z Arianą do swego kraju.
Narajana natomiast przyłączył się do Ebramara z uwagi na to, że – jak oznajmił – że będąc niegdyś nauczycielem
Abrasaka, posiada pełne prawo do wzięcia udziału w przeglądzie jego królestwa; chce także widzieć, w jaki sposób zasto-
sował on nabytą wiedzę.
Siedząc na pomoście dziwnego powietrznego okrętu, Narajana rozmawiał z wielkim magiem. Gawędzili o różnych
błędach i uchybieniach, spowodowanych przezń w pracy nad rozwojem swego narodu, poczym, po chwilowym milczeniu,
rzekł tenże nieco zakłopotany:
– Część winy, za popełnione przeze mnie błędy, spada na klisze astralne; ciążyły one na mnie i wywierały wpływ na ca-
łą pracę. Nie pojmuję w ogóle, dlaczego formowanie kliszy – jako programu życiowego całego świata
– Poleca się istotom o niższym stopniu rozwoju, a nie takim rozumnym i doskonałym, jak ty, nauczycielu. Wszakże to
26
tak ważne zadanie: stworzyć kliszę, według której mają żyć i postępować narody i ludzie, a w szczególności – klisze zasad-
nicze, służące dla kilku plaent jednocześnie.
– Zamiast rozważyć i starać się zbadać to zagadnienie – rzekł Ebramar – bierzesz się do krytykowania, co oczywiście
jest zawsze łatwiejsze, niż uczynienie czegokolwiek samemu. Lecz jeżeliś już raz poruszył ten temat, to postaramy się wy-
jaśnić ci go, jak należy. Po pierwsze, każda planeta otrzymuje taką kliszę, jaka odpowiada stopniowi rozwoju jej mieszkań-
ców i co jest zrozumiałe, klisze światów wyższych są również dziełem istot wyższych. Jednak w tej chwili interesują nas światy
niższe. Pierwotne narodowości tych planet bliskie są jeszcze stanu zwierzącego i rozwój ich po drodze światła ograniczony
jest pewnym stopniem, od którego zaczyna się klasa nauk wyższych, już w szkole drugiej.
Ci nauczyciele, którzy formują takie klisze, pomimo swojej wiedzy i stosunkowo wysokiej czystości, nie uwolnili się jesz-
cze całkowicie od niektórych słabostek ludzkich; zrozumiałe też są dla nich słabe i niskie istoty, pełne różnych namiętno-
ści i dlatego losy, jakie kształtują, pasują często do tych istot tak, jak rękawiczka do ręki. Pośród milionów duchów,
bezustannie zmieniających się na planecie, każdy znajduje to, co mu jest potrzebne; tak też i pierwszy nauczyciel, lub pra-
wodawca znajdzie zawsze obszerne pole dla zastosowania swego talentu, daru osobistego i wiedzy.
To byłaby jedna strona zagadnienia. A druga znów polega na tym, że klisza astralna bynajmniej nie nakłada obowiąz-
ku niewolniczego naśladowania jej. Nadzwyczajna plastyczność i wrażliwość materii astralnej pozwala każdej istocie, a szcze-
gólnie prawodawcy – oczywiście w granicach dostępnych – zmienić pierwotną kliszę. Można więc oddalić zakreślone
zdarzenia, dołączyć do nich coś nowego itd. Jak więc widzisz – wypadało ci tylko być bardziej cierpliwym przy prowadze-
niu i wychowywaniu swego narodu.
W każdym jednak razie – pracowałeś, jak umiałeś; straciłeś wiele sił, pogłębiłeś wiedzę i przyniosłeś także nie mało po-
żytku, wobec czego zasłużyłeś na drugi promień maga.
– Być może, iż Abrasak jeszcze więcej narobił błędów? Nie jest on jednak szczególnie uprzejmy; od czasu bowiem
swego odjazdu nie dawał żadnego znaku życia, nie zaprosił ani ciebie z nauczycielami, ani mnie. Ale prawdopodobnie nie
uważa on się za doskonałego? – zauważył Narajana.
– To zupełnie niesprawiedliwe przypuszczenie.
Dlaczego tłumaczysz nieuprzejmością jego milczenie? Abrasak jest człowiekiem wielkiego rozumu i stalowej woli;
dlatego też stworzył sobie coś osobliwego. Myśl jego docierała do nas często i zrozumiałym jest, że wiedział o tym, iż od-
wiedzimy go kiedyś, niezależnie od tego, czy nas zaprosi, czy nie. Lecz oto zbliżamy się do celu! – dodał Ebramar podno-
sząc się z miejsca, a za nim i Narajana.
Z wysokości, na której leciał samolot magów, rozpościerał się olbrzymi i wspaniały widok. Szerokim korytem toczyła
się potężna rzeka, a z obu jej stron, jakby wielkie wstęgi, ciągnęły się urodzajne ziemie, pokryte przepiękną roślinnością
i okolone na horyzoncie łańcuchem nagich i skalistych gór.
Tuż pod nimi widać było szerokie ujście rzeki, a w delcie jej kilka wysp, z których jedna, największa i cała granitowa,
wysunięta była naprzód, niby wartownik.
Pędząc z zawrotną szybkością, statek powietrzny począł opuszczać się powoli i wkrótce zarysowało się wielkie miasto,
rozłożone po obu brzegach rzeki, w którym widać było wspaniałe i masywne gmachy, otoczone ogrodami, ciągnącymi się
na nieprzejrzanej przestrzeni.
Magowie zebrali się na pomoście statku, który coraz bardziej zwalniał swój lot. Nagle Narajana opuścił trzymaną w rę-
ce lunetę i roześmiał się głośno:
– Nauczyciele! Oczekują nas, na brzegu urządzona jest nawet przystań dla statku. Cha! cha! Brawo, Abrasak! Oto, co
znaczy dobrze zorganizowana policja.
Teraz już wyraźnie widać było morze ludzkich głów, kołyszące się na brzegu rzeki oraz wspaniałe procesje, uszykowa-
ne wokół przystani, gdzie miał przybić statek.
Szerokie schody, pokryte barwną tkaniną, prowadziły do trybuny, na której stał Abrasak z Avania, pięcioma synami
i trzema córkami. Wszyscy mieli na sobie płócienne ubrania, przepięknie haftowane, a twarze ich wyrażały uroczysty spo-
kój i odznaczały się męstwem, a także niepospolitym rozumem. Po ceremoniach przywitalnych przeniesiono magów w spe-
cjalnych lektykach do pałacu królewskiego, gdzie oczekiwał ich już wspaniały obiad. Magowie wyrazili Abrasakowi pochwałę,
że przewidział przybycie ich, dając tym dowód, jak ściśle podtrzymywał energetyczną łączność z boskim miastem.
Nazajutrz zebrali się wszyscy w pracowni Abrasaka, gdzie tenże wykładał im stopniowo plan swojej twórczości pań-
stwowej oraz objaśniał niektóre urządzenia, informując nauczycieli przed rozpoczęciem szczegółowego przeglądu kraju.
Przez ciąg ubiegłych wieków piękne i mężne oblicze Abrasaka przyjęło inny wyraz; odbijał się na nim teraz pełen ma-
jestatu spokój i świadomość siły, jaką daje władza, przywykła do ciągłego rozkazywania.
– Pozwólcie mi, czcigodni nauczyciele, wyłożyć sobie pokrótce to wszystko, co uczyniłem od chwili przybycia z towa-
rzyszami i wylądowania na tej ziemi, wówczas bezpłodnej i bagnistej, którą zamieszkiwała bardzo liczna lecz nieokrzesa-
27
na, dzika i buntownicza ludność. Zrozumiałym jest, że dzikusy te nie miały najmniejszego pojęcia o prawach, ani o obo-
wiązkach, ani o bóstwie, ani też o pracy.
Aby jednak móc ulepić cośkolwiek określonego z danej mi do dyspozycji ludzkiej gliny, należało przede wszystkim
rozrobić ją za pomocą strachu. I otóż, stosując nieznane im siły, zdołałem ujarzmić i poddać ich wreszcie swej woli; następ-
nie podzieliłem i osiedliłem ludy te po obu brzegach rzeki.
Według opracowanego przeze mnie planu, cywilizacja narodu powinna była opierać się na trzech zasadach: religii z ob-
rzędami, niezachwianej władzy królewskiej, okrytej boskim czarem i wreszcie – na prawie powszechnym, które by utrzy-
mywało naród w odpowiednich karbach i zapewniało mu spokojną drogę rozwoju na długie wieki.
Co się tyczy religii, to mogłem zastosować jedyne, dostępne pierwotnym ludziom pojęcie: – ubóstwianie kosmicznych
sił, jako widzialnych przejawów niepojętego Stwórcy. O formach, jakie rozwinęły się z biegiem czasu w religijnych pojęciach
narodu – powiem później.
Na czele całego państwowego ustroju powinien był stać król, przy udziale rady wtajemniczonych. Wy, czcigodni na-
uczyciele, czytający cudze myśli, dla których dusza niższa nie przedstawia żadnej tajemnicy – zrozumiecie, że nie zarozu-
miałość i nie pycha nakazały mi wznieść majestat królewski na niedostępną wysokość i otoczyć go Boską czcią. Nie.
Sądziłem, a i w dalszym ciągu nie przestaję żywić takiego przekonania, że najdoskonalsza i najodpowiedniejsza w swej pro-
stocie do rządzenia narodami – to władza królewska; lecz król powinien oczywiście znajdować się na wysokości tego ide-
ału. Poza tym dusza moja była i dotychczas jest jeszcze przepełniona gorącym pragnieniem usprawiedliwienia zaufania, jakim
obdarzyliście mnie oraz chęcią przysporzenia narodowi temu naj najwięcej dobra, łącząc się z nim i jego interesami. Osądz-
cie sami, czy i w jakim stopniu zdołałem to uczynić; powiem tylko, że nieustannie prześladowała mnie obawa, aby nie stać
się takim, godnym politowania monarchą, jakich wielu bywało na naszej zmarłej Ziemi w czasie jej upadku; – jednym ze
śmiesznych i słabych królów, którzy żyli w ciągłej obawie przed własnym narodem, dbali jedynie o swoje osobiste sprawy,
bynajmniej nie troszcząc się o ochronę interesów swoich poddanych; nic też dziwnego, że ci ostatni odnosili się do nich z nie-
ufnością, a nawet uważali ich za swoich wrogów.
Oto zbiór moich surowych praw. Pomnąc na to, jaką niesprawiedliwość rodzi zło, starałem się postawić prawdę ponad
wszystko inne; dlatego też wobec sprawiedliwości wszyscy są równi, poczynając od moich dzieci, aż do ostatniego prosta-
ka. Nie będę rozwodził się teraz o pracach podstawowych; o rozwoju języka, polepszeniu rasy, zaprowadzeniu pierwszych
rzemiosł i td. Przyjaciele moi, Narajana i Udea, szli prawdopodobnie tą samą drogą.
Zatrzymam się tylko na okolicznościach, które popchnęły mnie na tory zupełnie nieoczekiwane. Nie wiem też, czy po-
dobne wypadki zdarzały się i u nich lecz sprawa przedstawia się jak następuje:
Najcenniejszy materiał ludzki, znajdujący się w mej dyspozycji, stanowili oczywiście przywizieni tu ziemianie, którzy
podczas katastrofy Ziemi otrzymali pierwotną materię.
Wprawdzie i wśród nich było wielu takich, co nie potrafili pracować w rozmiarach całej siły swego mózgu; w każdym
bądź razie posiadali oni już bardzo elastyczny mózg, do tego ciało zupełnie rozwinięte i narządy jego wysubtelnione. Sło-
wem – ta wyższa rasa miała żyć wieki i długowieczność jej dawała możność posługiwania się nią w najrozmaitszych oko-
licznościach.
Nagle pośród tych półnieśmiertelnych zaczęły nieoczekiwanie pojawiać się częste wypadki śmierci. Według orzecze-
nia naszych wtajemniczonych przyczyną śmierci były osobliwe szkodliwe emanacje, wydzialane na tym obszarze młodzień-
czej ziemi, które daleko szybciej niż gdziekolwiek indziej, pochłaniały i niszczyły związek pomiędzy ciałem astralnym
i fizycznym, jaki wytworzył eliksir życia.
To mnie bardzo zaniepokoiło, a nawet przywiodło do rozpaczy. W razie bowiem zwiększania się liczby podobnych
wypadków groziło mi niebezpieczeństwo pozostania wśród olbrzymiej masy niższych ludów bez nauczycieli, bez artystów,
bez majstrów, słowem – bez niezbędnej wyższej rasy. A gdyby znów w środowisku naszym zaczęły wcielać się duchy niższe
rasy pierwotnej, wówczas szybki rozwój byłby niemożliwy i postępy cywilizacji zatrzymałyby się na dłuższy przeciąg czasu.
Przyznam się, że w chwilach takich upadałem na duchu i nieraz przychodziło mi na myśl, aby zwrócić się do was o po-
moc; pamiętając jednakże o tym, że wymagacie od nas samodzielności, rozważyłem wszystko dokładnie, następnie zagad-
nienie to omówiłem poważnie z watejmniczonymi i – znalazłem wyjście. Należało więc zatrzymywać w odpowiednim
miejscu rozcieleśnione duchy o rozwoju wyższym i zmusić je do wcielania się w warunkach dla nich odpowiednich. Wia-
domo wam, czcigodni nauczyciele, że przy pomocy środków i sposobów magicznych jest to zupełnie możliwe i równie do-
brze wiecie, ile nieszczęść bywa z powodu inkarnacji przypadkowych, które stawiają istoty niższe w warunkach społecznych,
przewyższających ich moralny i umysłowy poziom. Nie wystarczy jeszcze urodzić się następcą tronu, żeby umieć rządzić na-
rodami. Tacy właśnie intruzi stronią i nienawidzą wszystko, co stoi wyżej od nich; otaczają się podobnymi sobie, nic war-
tymi jednostkami, a nawet występnymi i niebezpiecznymi, już choćby z tej przyczyny, że niezdolni są stosować władzę swoją
tam, gdzie potrzebna; – i wówczas to zaczyna się ogólne rozprzężenie, pociągające za sobą zupełny upadek władzy.
28
Wiem, że wszelkie dzieło ludzkie może egzystować tylko przez pewien określony czas; a więc i to, co zostało wznie-
sione przeze mnie, powoli zmieni swój wygląd, a następnie zniknie… Tymczasem jednak posiadam w swej dyspozycji ży-
wy nekropolis, z którego bierzemy urzędników, uczonych, artystów itd. i ci podtrzymują dobrobyt narodu oraz zapewniają
mu postęp i sprawiedliwość.
Przy każdym urodzeniu w kastach wyższych bywa obecny wtajemniczony, który umie rozróżnić, czy przyszedł na świat
prawdziwy “KSIĄŻE” z ducha, czy też jest to zuchwalec – dziuks; i prawdziwy pozostaje, a przybłęda umiera, co jest dlań
lepsze, niż żyć i w następstwie przynosić społeczeństwu szkodę.
Szczególną uwagę poświęciłem wychowaniu. Każde dziecko wie, że nad nim jest Bóstwo, które obdarzyło je najdroż-
szym darem – życiem i że ten drogocenny dar należy szanować we wszystkich stworzeniach; nigdy nie zabijać ich bez przy-
czyny, albowiem powrócić życia – nie jest w stanie.
Swoją osobistą egzystencję człowiek obowiązany jest chronić przez naturalne, umiarkowane i porządne życie. Wszel-
kie choroby, jakie powstają na skutek braku wstrzemięźliwości, rozpusty, niechlujstwa, obżarstwa itp. uważane bywają za prze-
stępstwa i surowo karane przez prawo; rodzice zaś ponoszą odpowiedzialność za dziecko, jeżeli zachoruje ono z powodu ich
niedbalstwa.
– Ach! Świetny pomysł! I ja również zastotuję go u siebie! – zawołał nagle Narajana.
To nieoczekiwane wtrącenie się Narajany przerwało dalszy wykład Abrasaka i wynikła ożywiona wymiana zdań na te-
mat wysłuchanych objaśnień.
Dzień następny poświęcono zwiedzaniu miasta.
Najpierw zaprowadził Abrasak gości do wielkiego gmachu, gdzie przechowywano posągi wybitnych osób, które wy-
różniały się za życia niepospolitą mądrością, wiedzą i dobrymi uczynkami. Była to tak zwana świątynia sławy. Straż w niej
pełnili zawsze kapłani z kasty wtajemniczonych, którzy opowiadali zwiedzającym życiorysy wielkich ludzi oraz wyliczali
unieśmiertelniające ich czyny.
Wstęp do tej świątyni był dla wszystkich wolny; a ludzie z kast wyższych obowiązani byli nawet przyprowadzać tu ze
sobą dzieci, aby już od najmłodszych lat mogły uświadamiać sobie wartość cnotliwego życia i rozumiały, że każdy, nawet
najmniejszy czyn niesprawiedliwy, bądź jakikolwiek nieuczciwy postępek – pozbawia je prawa zajęcia miejsca wśród tych
czcigodnych i sławionych przez cały naród wybrańców.
Najwyższe zainteresowanie wzbudził w magach sposób dobierania dusz, wynaleziony przez Abrasaka w celu uzupeł-
niania i powiększania wyższej kasty. I kiedy Narajana zdradził mu swoje nieprzeparte pragnienie zobaczenia jak najprędzej
tego “żywego nekropolu”, który poza wszystkim był niewątpliwie najbardziej interesujący w jego państwie, Abrasak od-
rzekł:
– Bądź cierpliwy, drogi przyjacielu, ponieważ “żywy nekropol” – to główne moje dzieło i dlatego zostawiam go na ko-
niec.
– A jakiż ustanowiłeś sposób grzebania zwłok dla prostego ludu? – spytał Ebramar.
– Zagadnienie to było dla mnie prawdziwym zmartwieniem, gdyż ze względu na gorący i wilgotny klimat kraju uwa-
żałem, iż zakopywanie ciał może spowodować wydzielanie się niebezpiecznych miazmatów rozkładu; wykuwanie zaś mo-
gił w granitowych skałach byłoby nadzwyczaj długą, żmudną i nieproduktywną pracą. Nie chciałem też spalać zwłok z uwagi
na ciężkie i szkodliwe następstwa, jakie wynikają dla ciała astralnego przy niszczeniu powłoki fizycznej przez ogień. I dla-
tego wybrałem coś pośredniego. Ci z tubylców, którzy wyróżnili się z ogólnej masy, są dostatecznie rozwinięci dla otrzyma-
nia pewnego stopnia wtajemniczenia i zdolni, aby w przyszłych egzystencjach stać się pożytecznymi pracownikami
w charakterze niższych urzędników administracji państwowej, artystów lub nauczycieli rzemiosł – chowani bywają osob-
no lecz według tych samych zasad, jakie stosuję do rasy wyższej.
Duchy takie wcielamy wśród najbardziej rozwiniętych rodzin, które na skutek małżeństw zlały się z kastą wyższą.
Co się zaś tyczy mas szarego tłumu, będącego jeszcze na niższym stopniu umysłowego rozwoju, to dla nich ustanowi-
łem daleko prostszy sposób grzebania zmarłych. Przy ujściu rzeki, nawadniającej kraj, znajduje się wiele skalistych wysp, róż-
nej wielkości i na jednej z nich wykuliśmy olbrzymi podziemny cmentarz, pełen najrozmaitszych sal, pomieszczeń
i korytarzy; tam też znoszone bywają wszystkie zwłoki zmarłych z całej stolicy i okolic. Kilka podobnych cmentarzy zbu-
dowano również i w innych częściach kraju. Rodziny zmarłych przynoszą tam ciała nieboszczyków, składają drobną opła-
tę na pokrycie wstępnych kosztów i pozostawiają je na przeciąg siedemdziesięciu dni. Przy każdym cmentarzu znajduje się
osobna, dość liczna kasta kapłanów i urzędników, posiadających specjalne przeznaczenie. Każde ciało pozostaje najpierw
w okrągłej grocie, gdzie bez przerwy podtrzymywane jest sztucznie suche i gorące powietrze; pośrodku niej znajduje się du-
ży, niezbyt głęboki basen, napełniony płynem wydzielającym ostry i żywiczny zapach, w którym zanurza się płócienne prze-
ścieradło i spowija nim trupa – na podobieństwo mumi – i wraz z innymi ciałami opuszcza się go do basenu. Na piersiach
każdej takiej mumi przyczepiona bywa tabliczka z imieniem zmarłego i data jego śmierci.
29
Na wielkich trójnogach palą się tam bez przerwy żywiczne zioła, maczane uprzednio w specjalnym płynie, wydziela-
jącym gęsty opar o ostrym i duszącym zapachu.
Regularnie co dwie doby dokłada się paliwa na trójnogi i do basenu dolewa płynu, który bywa pochłaniany przez cia-
ła zmarłych. Urzędnicy, a raczej kapłani niższego stopnia, wykonywujący tę pracę, noszą specjalny ubiór, a twarze zakrywa-
ją maskami, chroniącymi ich od działania szkodliwej atmosfery, jaka panuje w grocie. Po upływie dni siedemdziesięciu,
wielkie i silne ciała kurczą się do rozmiarów kukły, jednak twarze nieboszczyków można zupełnie dobrze rozeznać; włosy
natomiast i paznokcie pozostają jakby nietknięte; słowem – trup staje się podobny do elastycznej figury woskowej. Muszę
się przyznać, że z biegiem czasu mumie takie ulegają psuciu; stają się szare lub żółte i dziwnie przypominają korzenie ro-
ślin. Po wywiezieniu ich z groty posiadają jednak dobry wygląd. Przy odbiorze mumii każda rodzina otrzymuje jeszcze fla-
kon esencji, aby po upływie pewnego czasu nacierać nią ciało w celu podtrzymania w nim jednakowej zewnętrzności.
Rodziny dostarczają też odpowiednich skrzynek, więcej lub mniej ozdobnych, które służą za trumny i zależnie od życze-
nia, zabierają mumie ze sobą, lub grzebią je na wyspie. Zmożniejsi pourządzali w ścianach swoich mieszkań rodzaje szaf,
bogato ozdobionych, które służą za rodzinne grobowce; palą w nich aromatyczne zioła i sprawują pogrzebowe obrzędy.
Ludzie opowiadają, że w tych maleńkich kaplicach domowych dają się nieraz słyszeć westchnienia, jęki, a nawet krzy-
ki. Zdarza się też niejednokrotnie, że pod wpływem strachu, potomkowie zmarłych opróżniają te szafy –grobowce, wyno-
szą mumie nieboszczyków w ustronne doliny, dzikie przepaście lub obszary bagniste i tam zakopują je w ziemie, jak korzenie
roślin, ponieważ według wierzeń ludowych, mokra ziemia koi cierpienia biednych zmarłych.
Obecnie, w czasach potężnej wiedzy i siły magicznej, istnieją już nawet czarownice, posiadające nikłe okruchy nauki
i okazujące nieraz pomoc rodzinom zmarłych.
Opowiadają one, że te dziwne cmentarze pokrywają się niezwykłą i tajemniczą roślinnością; w wilgotnej ziemi trupy
zamieniają się jakoby w parwdziwe korzenie i wyrasta z nich pęk dużych, zilonawo–szarych liści, w których podczas księ-
życowych nocy unosi się błękitnawy cień z ludzką głową. Twierdzą też owe czarownice, że cienie takie rozmawiają ze sobą,
zaś korzenie tych zagadkowych roślin są potężnymi talizmanami; mają one rzkomo związek z pewnymi demonami, które
im podlegają i można je wykorzystać na usługi ludzi, posiadających podobny talizman.
Abrasak umilkł, a po chwili jeden z magów zauważył:
– Czarownice owe mówią poniekąd prawdę, ponieważ zastosowany przez ciebie sposób – uwzględniając wszystkie je-
go dobre strony – jest także okrutny, gdyż podtrzymuje częściowo łączność z astralem. Wskażę ci jednak środek, który usu-
nie to niebezpieczeństwo.
Abrasak gorąco podziękował, a nazajutrz magowie rozpoczęli szczegółowe zwiedzanie kraju ze wszystkimi jego urzą-
dzeniami; lecz nie wypowiadali opinii swej o tym, co widzieli, odkładając ją na sam koniec przeglądu.
Wreszcie nadszedł czas – tak niecierpliwie oczekiwany przez Narajanę – zwiedzenia “żywego nekropolu”.
Magowie wsiedli do długiej, czarnej łodzi, jakich używano w starożytnym Egopcie, która popychana przez dwunastu
zdrowych i silnych wioślarzy – pomknęła po rzece, jak strzała.
Wkrótce podpłynęli do wyspy pogrzebowej, której olbrzymia ciemna granitowa masa złowieszczo wyłaniała się z pie-
nistych fal, z hukiem rozbijających się o ostre, jakby najeżone przybrzeżne skały. Lawirując pomiędzy rafami, łódź wślizgnę-
ła się do doługiego tunelu, gdzie niegdzie oświetlonego smolnymi pochodniami i po licznych skrętach wypłynęła na
wewnętrzne jezioro, ze wszystkich stron okolone nagimi, spiczastymi skałami. Na brzegu jeziora widać było dwa stojące na-
przeciw siebie, olbrzymie zajazdy; na ich portykach wymalowane były hieroglifiami dwa jednakowe napisy: „UMRZEC –
ABY ZNOW OŻYÇę.
Łódź przybiła do jednego z tych zajazdów i magowie wysiedli, a następnie weszli po schodach do wielkiej sklepionej
sali, skąd kilka wykutych w skale korytarzy rozchodziło się w różnych kierunkach, znikając w dali.
– Tutaj przynoszą ciała zmarłych do balsamowania i ta część wyspy przeznaczona jest wyłącznie dla celów przygoto-
wywania mumii – objaśnił Abrasak. – Poza obręd tej sali nie wolno wchodzić nikomu, za wyjątkiem najbliższej rodziny, przy-
wożącej trupa; pozatem kiedy mumia jest już gotowa, bywają oni wpuszczani jeszcze dla pożegnania się z nieboszczykiem.
Jeżeli więc życzycie sobie, czcigodni nauczyciele, pokażę wam stosowane przez nas sposoby balsamowania i być może, uzna-
cie za potrzebne wprowadzenie jakichś zmian w dotychczasowych naszych urządzeniach.
Kiedy magowie wyrazili swoją zgodę, Abrasak oprowadził ich po całym podziemnym mieście, w którym pracowało set-
ki kapłanów, przeznaczonych specjalnie do tej służby. Gdy już wszystko zostało dokładnie zwiedzone, wówczas Abrasak wy-
prowadził gości z powrotem do pierwszej sali, skąd udał się z nimi na przeciwległy brzeg jeziora; tam bowiem znajdował
się “żywy nekropol” – prawdziwe miasto umarłych.
Wsiedli zatem wszyscy do łodzi, przepłynęli jezioro i przybili do drugiego zajazdu. U podnóża schodów, jakby strze-
gąc wejścia, stały dwa czarne, bazaltowe sfinksy, a w kamiennych, lejowatego kształtu wazach, paliły się żywiczne zioła. Ma-
gowie minęli szeroki korytarz, a następnie po schodach, liczących dziesięć stopni, weszli do obszernej podziemnej sali, której
30
wysokie sklepienie podtrzymywały masywne, kwadratowe kolumny. W głębi sali, na szerokich cokołach stały dwa olbrzy-
mie sfinksy, wykute w skale. Oczy ich świeciły fosforycznym blaskiem i z zadziwiającą żywością zdawały się wpatrywać
w przybyłych.
Pomiędzy łapami tych symbolicznych zwierząt mieściły się drzwi z brązu, pokryte kabalistycznymi znakami; zaś w głę-
bokiej niszy, oddzielającej sfinksy, na wysokości kilku stopni, urządzony był rodzaj kamiennego ołtarza, na którym stał po-
sąg człowieka, okryty długą zasłoną.
W ścianach bocznych wokoło widać było wejścia do licznych galerii. Na trójnogach paliły się żywiczne zioła, rozprze-
strzeniające silny, ożywiający zapach, a wokoło ołtarza i sfinkasów stali kapłani i kapłanki ze srebrnymiharfami w rękach;
wszyscy ubrani byli w białe szaty, przepasane czarnymi pasami, zaś twarze zasłonięte mieli woalami.
Po skończeniu wspaniałego hymnu powitalnego na cześć dostojnych gości, Abrasak wskazał ręką na sfinksy i rzekł:
– Poprzez lewe drzwi mumie bywają wnoszone do podziemi, zaś przez prawe – pojawia się ciało astralne, przeznaczo-
ne do ponownego wcielenia. Tu właśnie w tej świątyni sprawujemy magiczne obrzędy pogrzebowe, przy pomocy których
“sobowtór” bywa najpierw zatrzymywany tutaj, a następnie skierowywany do nowej cielesnej powłoki.
Abrasak zbliżył się do drzwi lewego sfinksa i te natychmiast otworzyły się bezszelestnie, ukazując długą galerię, z lek-
ka pochyloną, poprzez którą magowie przeszli do szeregu podziemnych grobowców, leżących po obu stronach korytarza
i rozjaśnionych słabym błękitnawym światłem. W ścianach wykute były kilkupiętrowe nisze, gdzie umieszczano mumie
w pozycji stojącej; pośrodku zaś znajdowały się otwarte kamienne arkofagi. Niektóre z grobowców pozostawały jeszcze pu-
ste, a inne – były już zupełnie zajęte. Wszedłszy do jednego z takich grobowców, znacznie większego od innych i całkowi-
cie zapełnionego, Abrasak zatrzymał się i wskazując na rząd sarkofagów, powiedział ze wzruszeniem:
– Tutaj spoczywają moi towarzysze. Wywołałem ich niegdyś z przestrzeni i dałem im pierwotną materię lecz wkutek
swej niewiedzy i zarozumiałości nie potrafiłem zastosować jej w ilości potrzebnej. O oto, zamiast żyć, według mego mnie-
mania, tak długo, jak i ja – zmarli po upływie dwóch wieków; jednak śmiałe i rozumne dusze ich będą pracowały jeszcze
kiedyś dla dobra mego narodu.
Przy pomocy skomplikowanych ceremonii magicznych, których przebieg pozwolę sobie wam zademonstrować, ujade
się nam wywoływać siły astralne z tych sfer niebieskich, gdzie się znajduje gwiazda polarna i zasilamy nimi “sobowtóra”, wcie-
lonego chwilowo w mumię. W ten sposób grobowce nasze przedstawiają prawdziwe podziemne miasta, zaludnione przez
żywy astral, stanowiący wielką i czynną siłę dynamiczną, którą możnaby wyzyskać w celu kierowania biegunem magnetycz-
nym ziemi, wykorzystując go dla naszego kraju.
W celu podtrzymania życia w “sobowtórze”, posługujemy się przede wszystkim silnymi zapachami, zaś przy pomocy
operacji magicznych wytwarzane bywają pewne materie odżywcze oraz przedmioty codziennego użytku, które widzicie
w postaci obrazów i rzeźb, wyobrażonych na ścianach grobowców. Dla istot astralnych stwarza to spokojne i wygodne ży-
cie w zwykłych dla nich warunkach.
Mogą też komunikować się ze sobą. W tym celu urządziłem dla nich osobne miejsce w jednym z najwyżej położonych
grobowców, dokąd poprzez wykute w skale otwory przenika światło księżyca; kąpią się więc w jego emanacjach, odświeża-
ją w ten sposób ciało astralne i wzmacniają duchowe siły. Pośrodku każdego grobowca znajduje się wbudowany specjalny
instroment, który dzwoni zawsze o północy, dając sygnał spoczywającym duchom do przebudzenia się. Godzina ta nadej-
dzie wkrótce i będziecie mieli możność zobaczenia takiego zjawiska.
A teraz, czcigodni nauczyciele, zwrócićcie, proszę uwagę na tę maleńką boczną grotę o dwu sarkofagach z czerwone-
go granitu. Miejce to przygotowałem dla siebie i Avani, kiedy nadejdzie czas odpoczynku; następcy zaś moi – zajmą już gro-
bowce królewskie. Przejdziemy teraz do katakumb, gdzie spoczywają ciała ziemian. Znajdziesz tam Supramati i tych, których
powierzyłeś mi, a których również zabrała przedwczesna śmierć.
Słysząc to, Narajana spojrzał na Supramatiego ze zdziwieniem lecz nie powiedział ani słowa i w milczeniu udał się za
innymi, którzy minęli wąską galerię i weszli do obszernej groty.
Była to długa sala, cała zapełniona mumiami, znajdującymi się zarówno w niszach, jak i w odkrytych wąskich trum-
nach, drewnianych i kamiennych. Magowie zatrzymali się pośrodku groty i zaczęli oglądać wszystko wokoło; po upływie
kilku chwil rozległ się nagle w powietrzu drżący, metaliczny dźwięk, jakby wokoło dzwoniło setki srebrnych dzwonków. Błę-
kitnawe światło pobladło prawie jednocześnie, a ponad niszami i w trumnach zajaśniały światełka, podobne błędnym ogni-
kom, rozlewając na około blady półblask. I zdawało się wówczas, że mumie poruszyły się i pokryły szarawą mgłą, która
kołysząc się lekko i zgęszczając, zaczęła powoli przyjmować ludzkie kształty, osłonięte woalami. Jedne z tych postaci były
ciemne, inne znów jasne i fosforyzujące; przy czym teraz wyraźnie już dało się rozeznać wśród nich mężczyzn, kobiety i na-
wet dzieci.
Twarze wszystkich posiadały niezbyt wyraziste rysy i odbijały się na nich zdziwienie i wesołość. Unosząc się w powie-
trzu, spieszyli wszyscy ku wyjściu.
31
– Teraz idą do sali księżycowej – powiedział szeptem Abrasak, gestem zapraszając magów, aby udali się za nim.
Grobowiec księżycowy okazał się wielką salą, również wykutą w skale, do której poprzez widoczne w sklepieniu otwo-
ry wpadało światło księżyca, zalewając wnętrze jej szerokimi strumieniami srebrzystych blasków, migotliwie odbijających
się w wodzie basenu, umieszczonego pośrodku sali. Wokoło widać było jakąś dziwną roślinność: okryte kwiatami krzewy,
a nawet kilka drzew, w cieniu których znajdowały się maleńkie ławeczki z mchu; lecz wszystka ta zieloność była jakaś sztyw-
na, nieruchoma – prawdziwy ogród cieni.
Nieopodal ściany na kilku stolikach stały szerokie, niskie wazy z bezbarwnym płynem oraz płytkie naczynia z drob-
niuchnym, czerwonawym proszkiem. W powietrzu unosił się mocny lecz przyjemny zapach, niby woń kwiatów, który słu-
żył astralnym ciałom za pożywienie.
Przybywające do sali cienie tłumnie cisnęły się wokoło basenu, zanurzając się w nim, a następnie piły płyn z waz
i wchłaaniały proszek; a choć ilość tych środków na pozór nie zmniejszała się wcale, to jednak cienie stawały się gęściejsze,
twarze nabierały jaśniejszego wyrazu i przygasłe oczy zapalały się żywym ogniem.
Podczas gdy hierofanci przechadzali się wśród tego niezwykłego tłumu, gawędząc z jednymi i błogosławiąc innych, trzy
cienie odłączyły się od całej gromady, prześlizgnęły się do stojącego na uboczu Supramatiego i zamierzały paść przed nim
na twarz. Zauważywszy to, mag powstrzymał je gestem i wszczął z nimi przyjacielską rozmowę.
Jeden z tych dziwnych rozmówców był człowiekiem o rozumnym i energicznym obliczu z jaśniejącą na piersiach zło-
tą gwiazdą. Obok niego stały dwie kobiece postacie, niezwykłej piękności; astral ich mocno fosforyzował. Na czole jednej
z nich świeciła gwiazda, zaś głowę drugiej otaczała złocista aureola.
Po krótkiej rozmowie Supramati odwócił się i gestem przywołał Narajanę, który z ciekawością obserwował go z dale-
ka.
– Oto starzy znajomi chcą przywitać się z tobą.
Narajana badawczo przyjrzał się mglistym postaciom, które unosiły się przed nim z jaśniejącymi szczęściem twarza-
mi, poczem wydał głuchy okrzyk i cofnął się w zdumieniu.
– Boże, co ja widzę! Lormoeil, Liliana i Lorenza!…
W jaki sposób znaleźliście się w nekropolisie Abrasaka?
– Zawdzięczając ojcowskiej opiece Supramatiego, – odpowiedział przyjaźnie Lormoeil. – Po długim szeregu kolejnych
egzystencji, przyznam się, że niezbyt przyjemnych, oczyściliśmy się wreszcie; ja zaś stopniowo pokonałem niskie instynk-
ty, które gubiły mnie wiele razy, a ponieważ posiadałem zdolności chemika, więc też rozwinąłem je i tu, na nowej ziemi mo-
głem okazać się pożytecznym. Obecnie oczekuję nowego wcielenia w celu dalszego doskonalenia się.
– Winszuję ci, przyjacielu i życzę szybkiego i pomyślnego postępu – powiedział Narajana serdecznie, a odwróciwszy
się następnie do Liliany, zapytał wzruszony:
– Czy przebaczyłaś mi już, Liliano, tę wielką krzywdę, jaką ci wyrządziłem?, a takie i ty, Lorenzo, – swoje niczym nie
zasłużone cierpienia? Jakże się cieszę, że zdobyłyście już oczyszczenie!
Liliana bez namysłu wyciągnęła do niego obie ręce.
– Nie mam ci nic do przebaczenia. Byłeś tylko narzędziem Opatrzności, której drogi są niezbadane.
Bezgraniczna Jej mądrość wykorzystuje nasze błędy i namiętności, by nam ułatwić duchowy postęp. Dzięki tym wła-
śnie cierpieniom, na jakie mnie skazałeś, nawiązałam łączność z bractwem adeptów, które nie opuściło mnie już potem.
Oczyszczająca się coraz bardziej miłość do mego wybawcy, podtrzymywała mnie i pomogła stać się tym, czym jestem obec-
nie. Szczęśliwa też jestem, że zwyciężyłam i zrzuciłam z siebie to błoto, jakie przedtem było moim żywiołem. Pracowałam
dość owocnie w szkole wtajemniczenia kobiet i wkrótce wcielę się znów w rodzinie Abrasaka. Lorenza zaś, która stała się
moją przyjaciółką – również powróci do życia w najbliższym czasie i w dalszym ciągu będziemy pracowały razem nad dzie-
łem oświaty.
– Następnie zwróciła się do Supramatiego i dodała z zachwytem:
– Bądź błogosławiony, dziwny magu, który wydźwignąłeś nas z upadku. Oto wszyscy troje jesteśmy żywym dziełem
twoim; trzy zbawione dusze – to trzy drogocenne kamienie w twojej koronie maga! Pobłogosław że nas, byśmy nie potknę-
li się już na wąskiej ścieżce doskonalenia się.
I wszyscy troje uklękli, a Supramati wzniósł ręce nad głowami ich, błogosławiąc każde i wymawiając odpowiednie for-
muły; wreszcie z palców jego błysnął płomień i jakby wessał się w przezroczyste ciała klęczących.
W chwili tej magowie z Abrasakiem zabierali się już do opuszczenia grobowca i na dany przez Ebramara znak, Su-
pramati z Narajaną udali się za nimi.
Znów weszli do wielkiej podziemnej świątyni, której wnętrze tonęło w szarawym półmroku. Po obu stronach drzwi pra-
wego sfinksa stało po siedmiu kapłanów i kapłanek, ubranych w białe szaty i z kryształowymi harfami w rękach. Tuż przy
drzwiach znadował się wielki trójnóg, a wokoło niego, w kształcie półkola, stało siedmiu adeptów wyższego stopnia. Drżą-
32
cy, bdalo–różowy płomień trójnogu oświecał od czasu do czasu białe woale, ukazując poważne i skupione oblicza adeptów
i złotymi migotliwymi błyskami odbijał się na napierśnych znakach.
Kiedy magowie z Abrasakiem zajęli już miejsca, w celu obserwowania mającego ukazać się zjawiska, wówczas jeden
z adeptów dał znak i natychmiast rozległ się rytmiczny, harmonijny śpiew, przy akompaniamencie głośnych dźwięków harf.
Płynęła dziwna melodia; to lekka i głośna, która stopniowo przycichała, to znów głęboka, o tonach przenikliwych, wstrzą-
sających nerwami i wywołująca dreszcz.
Po chwili, drzwi pomiędzy łapami sfinksa otorzyły się bezszelestnie i z ciemnej głębi podziemnej galerii, jakby płynąc
w powietrzu pojawił się mglisty cień; a kiedy zawisł nad trójnogiem – płonący w nim dotąd ogień natychmiast zgasł. Za
cieniem snuła się ledwie dostrzegalna, fosforyczna nić, której koniec znikał gdzieś w czarnej głębi korytarza.
Nagle w powietrzu zarysowały się ogniste linie kabalistycznych znaków i podziemiem wstrząsnęło uderzenie pioruna.
Oślepiająca błyskawica przecięła zygzakiem świecącą nić, a fosforyczna mgła, mieniąca się wszystkimi barwami tęczy
i upstrzona ognistymi błyskami, okryła unoszący się cień, który przyjął kształt rakiety i z trzaskiem wzleciał w powietrze,
znikając w cieniu sklepienia.
– Duch został przeniesiony w ciało dziecka, które ma się narodzić, a w tajemnych dokumentach zostanie wpisany no-
wy rozdział do życiorysu tej osobistości. Do jej dotychczasowych czynów, do liczby urodzeń i śmierci – adepci dołączą opis,
dotyczący nowego wcielenia, nazwisko nowej rodziny i uwagę swoją o tym, czego można oczekiwać od niej w pracy dla do-
bra kraju, postępu w sztukach, naukach itd.
Gdy to Abrasak mówił, w świątyni zapłonęło kilka lampionów i po krótkiej pogawędce z adeptami na temat zaobser-
wowanego przed chwilą zjawiska – magowie opuścili wyspę pogrzebową.
W drodze powrotnej do stolicy, siedzący obok Supramatiego i napozór zafrasowany czymś, Narajana nieoczekiwanie
zapytał:
– Powiedz mi, w jaki sposób odszukałeś tego starego hultaia, Lormoeil`a? Nie przypuszczałem nawet, abyś ty, taki su-
rowy, asceta, mógł się nim zainteresować.
– Niestety! Wówczas kiedy go znałem, nie byłem jeszcze ascetą, a nawet sam okazałem się wtedy porządnym nicpo-
niem – odpowiedział Supramati, śmiejąc się.
– Jednak widząc później jego ciężką pokutę, zrobiło mi się żal tej zbłąkanej w mroku duszy. Co się tyczy Liliany, to by-
ła wszak twoją ofiarą, czyli częścią spadku po tobie i dlatego miała pełne prawo do mojej opieki. A jeśli chodzi o Lorenzę
– to i ja również zawiniłem wobec niej, przyjmując udział w okrutnym i strasznym doświadczeniu jedynie z pobudek próż-
nej ciekawości; z tej więc przyczyny uważałem sobie za obowiązek opiekowania się nią nadal.
Ponieważ obie wstąpiły później do naszego bractwa, więc nie trudno już było zachować z nimi łączność.
Lormoel a odnalazłem przy pomocy Ebramara i na prośbę moją Niwara obserwował wszystkich troje; pouczał ich we-
dług moich wskazówek, uduchowiał i wspierał w ciągu długich doświadczeń życiowych. Jak więc widzisz - praca nasza nie
była daremną.
– Praca ta była raczej moim, a nie twoim obowiązkiem i wstyd mi, że nie ja ją wypełniłem – poważnie i ze smutkiem
zakończył Narajana.
Na drugi dzień w wielkiej sali pałacu odbyło się uroczyste zebranie, na którym magowie wypowiadali Abrasakowi swo-
je uwagi, dotyczące jego cywilizatorskiej działalności.
Po szczegółowym omówieniu wszystkich gałęzi administracji i społecznego ustroju państwa oraz udzieleniu królowi
różnych rad i wskazówek, odnoszących się do zmian i ulepszeń, zalecanych przez magów w niektórych urządzeniach kra-
ju – wielki hierofanta udzielił głosu Ebramarowi, prosząc go, aby w wyniku całego przeglądu i wszystkich uwag zechciał wy-
powiedzieć swoje zdanie.
– Pomimo zauważonych gdzie niegdzie błędów, możemy tylko wyrazić ci uznanie i pochwalić za tak olbrzymią pracę,
jakiej dokonałeś w ciągu panowania swego w tym kraju, rozszerzając wiedzę i doskonaląc się jeszcze bardziej – przemówił
Ebramar.
– Twoje zakłady balsamowania, wyższe szkoły wtajemniczenia, planowy, oparty na zasadach wybitnie naukowych roz-
wój sztuk i rzemiosł – wszystko to świadczy o poważnym i nieprzerwanym trudzie. Prawa twoje są ścisłe i wyczerpujące;
a choć niekiedy nawet zbyt surowe, to jednak jasne i sprawiedliwe. Naród mądry, posłuszny, pracowity i przywykły uważać
życie ziemskie za przygotowanie do śmierci i egzystencji na innym świecie, długo też będzie rozkwitał. Cywilizacja, którą
stworzyłeś i potrafiłeś zaszczepić ją w duszy narodu – przetrwa osobliwie długo. To zaś, że zgłębiłeś i umiałeś zastosować
w praktyce tak skomplikowane dzieło, jakim jest reinkarnowanie dusz, czyli zapragnąłeś poddać woli ludzkiej i kontroli
jedno z najstraszniejszych praw niewidzialnego świata – dowodzi tylko śmiałego polotu twego rozumu i nieugiętej woli.
Z pomocą nauki rozpocząłeś zwycięską walkę z siłami przeznaczenia.
Jednak wola ludzka jest krucha i kiedy natknie się w końcu na niewzruszone prawa, nastąpić musi jej załamanie. Jak-
33
kolwiek też nie byłoby wielkim i pięknym stworzone przez ciebie dzieło – posiada ono pewne braki, a w przyszłości ocze-
kuje je całkowita i dziwna przemiana.
Zauważywszy, że Abrasak pobladł i zmieszał się, spoglądając nań z wyrazem lęku, Ebramar uspokoił go, mówiąc:
– Nie masz się czego trwożyć, mój synu. To, co powiedziałem, odnosi się do dalekiej jeszcze przyszłości lecz pozwolo-
no mi odsłonić ci przyszłe losy twego narodu i cywilizacji, jaką stworzyłeś.
Jak już wspomniałem, w bardzo odległych czasach kraj ten nawiedzą geologiczne przewroty. Wyspa umarłych zosta-
nie zatopiona przez ocean, stolica ulegnie zburzeniu i ze świetności twojej cywilizacji, z całej wspaniałości sztuk i nauk
ZłOTEGO WIEKU – pozostaną jedynie gruzy.
Jednak szkoła wtajemniczenia, dzięki swej wiedzy, uniknie katastrofy i zdoła przesiedlić część narodu do jednego
z ościennych krajów, zamieszkałego obecnie przez plemiona tego samego szczepu. Wygnanie takie potrwa kilka wieków,
w ciągu których na ziemiach twego dzisiejszego państwa, mocno zmienionych już pod względem geograficznym – osiedli
się naród całkiem niski rasą i zupełnie dziki. Resztki twojego narodu zmieszają się z rasą pierwotną i powoli zaczną przy-
wracać i stosować okruchy tej wiedzy, której pamięć przetrwa jeszcze wśród nich.
Jednak po pewnym czasie wygnańców opanuje tęsknota za ojczyzną, tym bardziej, że ludy, wśród których się osiedlą,
będą żywiły ku nim wrogie uczucia, nienawidząc zwyczajów ich i praw, jakie zaprowadzą u siebie owi koloniści; zaś ci ostat-
ni ze wstrętem patrzeć będą, jak ludność tubylcza rzuca swoich zmarłych na pożarcie dzikim zwierzętom i drapieżnym pta-
kom.
Wykorzystując szczęśliwy zbieg okoliczności, wygnańcy powrócą i wywalczą swoją ojczyznę; poczem to, co jeszcze
zdoła przetrwać żywe z ustanowionych przez ciebie praw i zwyczajów, zostanie powoli przywrócone, a między innymi tak-
że i grzebanie zwłok w postaci mumii – bardzo pożyteczne w tym gorącym klimacie. Używne obecnie środki do konser-
wowania ciał, zatrą się z czasem, lecz sposób, stosowany przy grzebaniu zmarłych z kast wyższych, zachowa się przeważnie
wśród wtajemniczonych.
Podobnie jak i ty, będą zabezpieczać przed rozkładem komórki fizycznego ciała, zamieniając je na mumie, a następnie
– przed złożeniem ich w grobowcu – przy pomocy magicznych obrzędów, zatrzymywać będą także astral, który nazwą “so-
bowtórem”.
Wprowadzą zwyczaj pozostawiania przy zmarłych pożywienia i innych przedmiotąw, które zaczną konserwować z po-
mocą magii. Skutkiem tego ewolucja astralna napotka pewne przeszkody i reinkarncja zostanie zatrzymana; jednak cel te-
go wszystkiego będzie już zupełnie inny. Zjawi się wówczas człowiek, równie odważny, śmiałego umysłu i nie mniej od
ciebie uczony, który z racji pewnych osobistych już przyczyn – o czym teraz nie ma potrzeby wspominać – będzie próbo-
wał rozwiązać zadanie świadomej walki z przeznaczeniem: – zechce on sprzeciwić się reinkarnacji. Lecz, podobnie jak i ty,
osiągnie w tym rezultaty tylko częściowe, ponieważ tak samo nie będzie znał wielu jeszcze kosmicznych praw. Śmiałek ów
umocni cywilizację w swoim narodzie na czas wyjątkowo długi.
– Pragnąc dobra dla powierzonego mi narodu, nie dopuszczałem duchów niższych do wcielania się w takich warun-
kach, gdzie mogliby tylko przynieść szkodę; lecz jeśli czynię tym cośkolwiek złego już teraz, lub z uwagi na mogące wynik-
nąć następstwa – wskażmi, proszę mój błąd a zmienię wszystko, nawet zburzę całe swoje dzieło! – zawołał Abrasak, kiedy
mag umilkł na chwilę.
– Nakaz twój, czcigodny nauczycielu jest dla mnie prawem! – dodał.
– Nie, mój synu; ani magowie, bracia moi, ani też ja – nie życzymy sobie bynajmniej nic podobnego. Przeciwnie: w zu-
pełności pochwalamy wykazaną przez ciebie wiedzę i energię, gdyż wymagamy od uczniów naszych samodzielności i nie-
ustannej pracy. A ponieważ w obu wypadkach wypełniłeś wszystko, czego od ciebie wymagano, przejawiłeś olbrzymią pracę
i rozszerzyłeś wiadomości – zasłużyłeś na pierwszy promień korony magów, który też dajemy ci w nagrodę.
Blady ze wzruszenia Abrasak opuścił się na kolana, a w oczach zaświeciły mu łzy radości i wdzięczności.
Wówczas Ebramar dotknął go swoim magicznym mieczem i na czole jego zabłysnął szeroki promień światła.
Następnie Ebramar i obecni przy tym magowie ucałowali go i złożyli życzenia, poczem udali się wszyscy do głównej
świątyni, gdzie odprawili uroczyste i dziękczynne nabożeństwo.
Nazajutrz magowie pożegnali się ze wszystkimi i powietrzny statek uniósł ich do boskiego miasta.

34
EPILOG

Miasto magów nie wiele zmieniło się w ciągu minionych wieków. Olbrzymie świątynie, wytworne pałace, wielkie
i wspaniałe ogrody czyniły zeń oazę zieloności i kwiatów; słowem – był to prawdziwy kącik zimskiego raju.
Długo stojące pustką pałace Udei i Narajany zaludniły się znów, bowiem powrócili do nich gospodarze. Już od kilku
tygodni w boskim mieście zebrali się wszyscy uczniowie Ebramara, aby spędzić przy wielkim magu ostatnie dni pobytu je-
go na tej planecie.
I nigdy jeszcze nie okazał Ebramar tyle czułości i troskliwości swoim duchowym dzieciom, jak wtedy.
Zarówno wspólnie, jak i z każdym z osobna prowadził długie rozmowy, pouczając ich i udzielając rad, któreby mogły
przydać się w przyszłości. Wszyscy też słuchali go z wdzięcznością, zachowując głęboko w duszy drogocenne nauki, a jed-
nocześnie serca ich ściskało gorzkie uczucie nadchodzącej rozłąki i do oczu cisnęły się łzy.
Pomimo bowiem wysokiego stopnia ich duchowego rozwoju, mimo jasnej harmonii dusz, nie mogli przezwyciężyć
ciężkiego żalu, jakiego doznawali na myśl o nadchodzącym wkrótce rozstaniu z głęboko czczonym nauczycielem i uzbro-
jonym w tak potężną wiedzę opiekunem, Nikt nie rozumiał ich lepiej od niego; zebrał on ich – godnych politykowania
rozbitków na oceanie życia, nakarmił światłem i miłością swoją, kierował wychowaniem i wspierał na ciernistej drodze
ludzkich słabostek.
ON też nauczył ich pracować w labiryncie nauki; odsłonił im wspaniałości nieba i własną ręką zapalił na czołach ich
promienie magów. I teraz będą musieli rozstać się z nim… – na zawsze już zostaną pozbawieni możności zwracania się doń,
jako do niezawodnego kierownika, w ciężkich chwilach zawrotnego pochodu w tak bezkresnym oceanie wszechwiedzy…
A i Ebramar również doznawał smutku z powodu nieuniknionej rozłąki ze swoją rodziną duchową – ze wszystkimi,
których przemienił w dzieci światła; lecz wielki ten Pracownik potrzebował już odpoczynku. Każdej istocie, stworzonej
przez Niepojętego, darowany jest SEN, aby mogła wytrzymać i przeżyć doświadczenia cielesne i zaczerpnąć znów nowych
sił do dalszej podróży.
I niewzruszone to prawo jednakowo dotyczy wszelkiego istnienia; zarówno planeta, jak i cały system – wszystko ko-
rzysta ze zmiany pracy i odpoczynku , z “DNI I NOCY BRAHMY”.
Po tylu tysiącleciach życia, po tak nieprawdopodobnym trudzie, który opromienił głowę jego siedmioma promieniami
maga, Ebramar pragnął pogrążyć się w oceanie spoczynku, aby nabrać sił i podnieść się jeszcze wyżej – dokąd już nie mo-
gło iść za nim rozumienie ziemskiego człowieczeństwa. Lecz wiedział on również, że spływające zeń światło mogło zawsze
dosięgnąć tej ziemi, ogrzewając nie tylko drogie mu istoty, ale każde, nawet najniższe stworzenie, będące dlań bliskim. Za-
równo bowiem ptak, dziobiący z rąk jego, i pies przywiązany i nieodstępujący go ani na krok, i kwiatek, zachwycający pięk-
nością swą i zapachem – wszystko to było już związane z nim i wytworzyło rodzaj magicznej nici, która nie miała zerwać
się już nigdy. Podobnie jak magnes przyciąga do siebie stalowe opiłki, tak i wszystko, cośmy kochali, związane jest z nami
nierozerwalnym łańcuchem. Nawet najwyższy duch zejść może do ukochanej przezń istoty; zaś myśl najniższego stworze-
nia jest w stanie wznieść się zawsze do swego promienistego opiekuna szybką i prostą DROGA MIŁOŚCI, nie znając ani
nie rozwagi, ani pychy, ani odległości, bowiem jest ona właśnie tym prawem przyciągania, które jednoczy wszelkie stworze-
nie…
Pewnego razu po skończonym obiedzie zebrali się wszyscy na tarasie pałacu Ebramara i rozmowa przeciągnęła się
dłużej, niż zwykle; wreszcie wielki mag umilkł i zamyślił się, a wzrok jego błądził po obecnych.
– Muszę wam powiedzieć, drogie moje dzieci, że dzisiejsze zebranie nasze jest – ostatnie i godzina rozłąki wybiła już
– przemówił po chwili stłumionym głosem.
Zauważywszy, że wszyscy pobledli nagle, Ebramar dodał:
– Widzę, kochani przyjaciele, że żyje w was jeszcze słabość ludzka: strach przed rozłąką. Chcielibyście zawsze mieć mnie
przy sobie lecz – jest to cząstka egoizmu, choć uszlachetnionego wprawdzie miłością. Alboż nie wiecie, że życie maga – to
nieustanne natężenie woli?
Otóż – i ja jestem znużony już i mimo chęci pragnę odpoczynku, do którego ma prawo każde stworzenie. Muszę wy-
począć czas dłuższy, aby nabrać sił do dalszej pracy i drogi, gdyż ta – jest jeszcze bardzo długa…
Ileż tajemnic trzeba będzie jeszcze poznać, ile sił nowych zdobyć i jakimi potężnymi mocami nauczyć się kierować!
W tym celu też muszę koniecznie odświeżyć całą swoją duchową energię.
35
Pozwólcież mi więc, drogie dzieci moje, odpocząć już w tym przybytku niebiańskiego piękna., dokąd się udaję, aby
móc marzyć bez znużenia, kąpać się harmonii i świetle, upajać bezwzględnym spokojem i wypoczynkiem w pełni świado-
mości, że błogostan taki zasłużony jest przeze mnie. Nie wzywajcie mnie daremnie i nie trwóżcie smutnymi myślami, ani
tęsknotą, któraby mogła zakłócić mi ten błogosławiony, czarowny sen.
– My jeszcze nie wiemy, drogi nauczycielu, dokąd tych odchodzisz. Czy możesz powiedzieć nam to, iżby serca i myśli
nasze mogły skierowywać się ku tobie z modlitwą o spokój? Wszak nie żądasz chyba, aby dzieci twoje, w które przelałeś sa-
mą treść swej istoty, zapomniały o tobie.
Gorące porywy serc naszych mogą wznosić się ku tobie, jak dymy kadzideł podczas nabożeństwa sprawowanego na two-
ją cześć; a emanacje ich kołysać cię będą w magicznym śnie twoim, niby delikatne powiewy wiatru i stworzą promienisty
czar marzeń o przeszłości – o wszystkim, czego dokonałeś. Ubrane w światło i ogrzane miłością myśli takie poniosą ci ob-
razy postaci naszych; zaludnią nimi sny twoje i będziesz wówczas z nami; my zaś – obok ciebie, nie naruszając twego bło-
gostanu.
W jasnych oczach Ebramara odbiło się głębokie wzruszenie.
– Zrozumieliście mnie więc wszyscy, moje dzieci.
Taka też będzie i rozłąka nasza do chwili, kiedy znów połączycie się ze mną.
A teraz powiem wam, dokąd odejdę.
Odchodzę ja na jedną z gwiazd, zwaną przez nas “Gwiazdą Magów”, którą znacie i wy, ponieważ studiowaliście ma-
pę niebios. Pojawia się ona zawsze w takim czasie, kiedy misjonarz, Syn Światła, po należytym wypoczynku i przygotowa-
niu się na niej do wysokiego zadania – schodzi na ziemię, aby przywdziać ciężką odzież ciała i zakończyć misję swoją –
krwawą i okrutną śmiercią. Ta błogosławiona latarnia ześle mi promień swój niebieski i ja wzniosę się po nim.
Ebramar powstał i wszyscy zebrani podchodzili doń kolejno, a on błogosławił każdego i żegnał czułymi słowami.
Kiedy wreszcie przyszła kolej na Narajanę, mag położył mu rękę na głowie i rzekł:
– “Marnotrawny synu”mój, bądź zawsze rozsądny i wytrwały; nie dopuszczaj do tego, aby pycha lub inne słabostki ludz-
kie przyćmiewały owoce odniesionych już przez ciebie zwycięstw. Jako najdroższy mój spadek – pozostawiam ci Suprama-
tiego, który będzie niezawodnym i kochającym cię opiekunem i przewodnikiem.
Ostatnia podeszła ku niemu Nara. Z zagadkowym i smętnym wyrazem popatrzył Ebramar w jasne i pełne miłości jej
oczy.
– Teraz mogę oznaczyć już godzinę mego odejścia.
A więc, na dziewięć dni udam się do Sanktuarium w celu ostatecznego przygotowania się, zaś wielki hierofanta oznaj-
mi wam, kiedy powinniście zebrać się u wrót świątyni. Obecni przy tym możecie być tylko wy, wasze żony i ci, których wska-
żą wielcy hierofanci. Kiedy wyjdę z Sankturaium – udacie się wówczas za mną.
Powiedziawszy to, Ebramar uczynił ręką znak i znikł.
Wzruszeni do głębi uczniowie Ebramara postanowili, że owe dziewięć dni przepędzą w zupełnym poście i nieustan-
nej modlitwie, poczem rozeszli się, aby w celu rozpoczęcia uroczystego czuwania, przygotować się odpowiednio do chwili,
w której mieli zebrać się w jednej z grot.
Nara nie wyszła jednak wraz z innymi lecz pozostała do końca, dając znak Supramatiemu i Narajanie, aby zatrzymali
się również.
– Muszę przekazać wam ostatnie życzenia Ebramara – rzekła.
– Pragnie on, byście to, co pozostanie po nim, pogrzebali w grobowcu, który wykuł sobie sam w pobliżu świątyni.
Ja również będę pościła z wami lecz w zupełnej samotności i czas ten przpędzę w grobowcu Ebramara, poczem przyj-
dę do was w odpowiednim czasie.
A teraz, drodzy przyjaciele i wierni towarzysze mego wielowiekowego życia, wybaczcie mi, jeżeli nie zawsze bywałam
względem was stosownie uprzejma i cierpliwa , i … mimo wszystko – zachowajcie o mnie dobrą pamięć, – to mówiąc, Na-
ra wyciągnęła ku nim swoje dłonie.
– Czyż i ty masz zamiar opuścić nas? – spytał Supramati, z trudem opanowując wzruszenie, zaś Narajana spoglądał na
nią ze smutkiem i zdziwieniem.
– Nie opuścić was, drodzy, a chciałabym wreszcie zrzucić to ciało, które dźwigam już tyle wieków i powrócić do nie-
widzialnej ojczyzny. Oprócz tego, pozostawać tu w dalszym ciągu, kiedy nie będzie już mojego nauczyciela i opiekuna – by-
łoby nazbyt ciężko. Waszak rozumiecie to doskonale.
– Oczywiście, że rozumiemy; lecz ta wiadomość o twoim odejściu jest tak nieoczekiwana… – wyszeptał Supramati.
– Nie jestem jeszcze zupełnie pewna, czy odejdę, jednak Ebramar wspomniał mi kiedyś o możliwości oswobodzenia
się z ciała; nie dlatego, rozumie się, aby pójść za nim – czego nie jestem jeszcze godna – ale żeby odpocząć w przestrzeni.
Wprawdzie nie oznaczył dokładnie czasu lecz zawsze żywi się nadzieję spełnienia tego, czego się pragnie – dodała Na-
36
ra, żegnając się z nimi.
Nadszedł wreszcie oznaczony przez Ebramara dzień i z nastaniem mocy rozpoczęły się ostatnie przygotowania.
Magowie, maginie i wszyscy ci, którym wielcy hierofancie dozwolili wziąć udział w tej uroczystości, ubrali się w białe,
odświętne szaty, a następnie ustawili się z obu stron długiej galerii, wiodącej od bram świątyni, do ustronnego placu wśród
granitowych skał, gdzie wykute było podziemne miasto. Tam też zebrali się najwyżsi hierofanci.
Pośrodku placu mieściło się złote podium, wokoło którego płonęły błękitnawe ognie, a z czterech stron jego stali wiel-
cy astrologowie, umiejący mówić planetarnym językiem.
Około godziny drugiej w nocy ścianami podziemnych świątyn wstrząsnęło uderzenie pioruna; jednocześnie otworzy-
ła się brama świątyni i wypłynęła z niej fala oślepiającego światła, za którą ukazał się Ebramar, otoczony jakby przezroczy-
stą kulą. Siedem migocących promieni na czole jego tworzyło świetlistą koronę; przepiękne oblicze jaśniało niedającym się
opisać wyrazem szczęśliwości i zachwytu, a do piersi przyciskał magiczny miecz.
Na podobieństwo zjawy, płynął on wzdłuż galerii, nie dotykając wcale ziemi i wszyscy obecni udali się za nim.
Kiedy Ebramar dosięgnął placu, wówczas zatrzymał się lub raczej zawisł nad złotym podium, a zebrani odśpiewali
święty hymn o przedziwnie pięknej i wspaniałej melodii.
Potem nastąpiła cisza i sama przyroda, zdawało się, jakby umilkła. Była przecudna, ciepła i wonna noc; nawet naj-
mniejsze poruszenie nie mąciło powietrza i tylko ledwie dosłyszalne potrzaskiwanie zdradzało, że w atmosferze działo się
coś niezwykłego.
Po chwili czterej astrolodzy zaśpiewali jakąś dziwną pieśń w języku tajemnym, zrozumiałym dla gwiazd i nagle na sza-
firowo–błękitnym tle nieba zapłonęła oślepiająca gwiazda, a z głębi nieskończoności pojawił się olbrzymi, świetlisty pro-
mień, który przybliżał się coraz bardziej, rozszerzał i wreszcie – otoczył cały plac niezwykle jasnym i migotliwym światłem.
W powietrzu unosiły się tłumnie przezroczyste i promienne istoty: opiekunowie tej młodzieńczej ziemi, duchy sfer oraz
cztery armie duchów żywiołów – sług potężnego maga – z którymi, złączone na piersiach Ebramara, wiązały go cztery
ogniste wstęgi.
Mieczem magicznym przeciął wielki mag te więzy mówiąc:
– Wyższe duchy żywiołów! Dziękuję wam za waszą wierność, posłuszeństwo i usługi.
Przez chwilę wzrok Ebramara błądził po zebranych.
– Żegnajcie mi wszyscy: nauczyciele, przyjaciele, uczniowie i przyjmijcie moją wdzięczność.
– Idź na spoczynek, przyjacielu i niestrudzony pracowniku w domu Przedwiecznego – przemiówił Najwyższy Hierofn-
ta podnosząc rękę.
W tejże chwili, jakby olbrzymi płomień, na Ebramara spadła z przestrzeni oślepiająca błyskawica, zapalając promie-
nie jego korony. Wszyscy obecni za wyjątkiem astrologów i wielkich hierofantów – padli na kolana i oczom ich przedsta-
wił się niesamowity w swej potędze widok.
Ziemskie ciało Ebramara w oka mgnieniu spalił ogień, a oswobodzony zeń, promienisty astral z zawrotną szybkością
wznosił się po drodze, utworzonej przez złocisty promień.
Prawie jednocześnie zapłonął woal jednej z magiń; ciało jej upadło na ziemię i wydzielił się z niego jasny, migotliwy
cień, podobny do srebrzystego motyla.
To Nara odeszła za swoim kochanym nauczycielem. Po chwili zjawisko zbladło, eteryczne istoty rozpłynęły się we
mgle i wszystko pogasło.
Na złotym podium pozostała tylko garstka fosforyzującego popiołu, który uczniowie Ebramara z nabożeństwem ze-
brali do kryształowej urny, uwieńczonej krzyżem.
Ciało Nary nie zostało spalone przez ogień lecz stało się lekkie, elastyczne, dziwnie przezroczyste i z wyglądu podob-
ne do woskowej figury; wydzielało blade, błękitnawe światło i przecudny zapach.
Grobowiec Ebramara był wprawdzie niewielki, jednak niezrównany ten artysta przyozdobił go wspaniale rzeźbą i in-
krustacją szafirowego koloru; oświetlony zaś był delikatnym i niewiadomo skąd spływającym światłem, podobnym do bla-
sku księżyca. Przy końcu grobowca w głębokiej niszy znajdował się stół z błękitnego kamienia w rodzaju ołtarza, na którym
postawiono urnę z prochami Ebramara; ciało zaś Nary – Supramati z Narajaną pochowali pod ołtarzem.
Podczas pierwszego nabożeństwa magów ku czci Ebramara prochy Wielkiego Wtajemniczoinego zapłonęły nagle,
a spod wieka urny ukazało się siedem oślepiających ogni, tworząc wokół niej różnobarwną koronę magów.
Ebramar był nieśmiertelnym i spożyta przezń pierworodna esencja skupiała się teraz w tym ogniu, który mógł palić się
pewien określony czas w zależności od okresu, jaki przeżył wielki mag. Poniżej ołtarza nad mogiłą Nary rozgorzał znów sre-
brzysto-błękitnawy płomień, który następnie przyjął postać motyla z trzepoczącymi skrzydłami.
Dla pozostających na ziemi były to widzialne wspomnienia wielkich i sławnych dusz: – święte wspomnienia o nauczy-
cielu dla uzcniów, którzy mieli podtrzymywać ten ogień modlitwą, miłością i wieczną o nim pamięcią.
37
Do grobowca mogli wchodzić jedynie wyżsi wtajemniczeni i uczniowie Ebramara w celu odprawienia w nim nabożeń-
stwa. Należy dodać, że drzwi grobowca nie posiadały ani zamka, ani klucza lecz otwierały się same; jednak dla tych tylko,
którzy z tytułu swej godności mieli do niego prawo wstępu; zwykły śmiertelnik – nie mógł przestąpić tego progu.

––––––––––

Zakończenie

Pewnego wieczoru, po upływie siedmiu dni od czasu odejścia Ebramara na Gwiazdę Magów, na tarasie pałacu Supra-
matiego stało dwóch ludzi w białych szatach, opartych o balustradę.
Jeden z nich – a był to sam gospodarz – zamyślił się głęboko, zapomniawszy najwidocznej o wszystkim, co go otacza-
ło. Istotnie, w chwili tej Supramati przeżywał dalką swoją przeszłość w zmarłym już świecie i potężna, wyćwiczona myśl
jego prawie mimowoli wywoływała odbicia tej przeszłości, które niby błędne ogniki, pojawiły się w przeźroczystej atmos-
ferze, ukazując mu żywe obrazy z jego dziwnej egzystencji.
Stojący obok Narajana nie zwracał nań żadnej uwagi. Poważny i skupiony wzrok jego błądził w zamyśleniu po prze-
pięknym obrazie przyrody, jaki rozpościerał się wokoło lub też po lazurowo-błękitnym niebie, gęsto usianym gwiazdami i po-
dobnym do przetykanego złotem całunu.
Po dość długim milczeniu zwrócił się do Supramatiego:
– Jeśli możesz, odpowiedz mi na pytanie, które w wysokim stopniu interesuje mnie. Wiem, że niejednokrotnie towa-
rzyszełeś nauczycielowi w wycieczkach na różne światy lecz czy pokazywał on ci kiedykolwiek tę Gwiazdę Magów, na któ-
rej znajduje się teraz? Jeżeli tak i nie jest zakazanym – powiedz mi, jak ona wygląda.
Przez chwilę Suparamti trwał w milczeniu. Na ustalach jego błądził uśmiech, a oczy zapatrzone były w jakieś promie-
niste, jakby dalekie widzenie.
– Prawda, że widziałem kiedyś to dziwne miejsce i chętnie podzielę się z tobą swoimi wrażeniami. Świat ów zalany jest
światłem nieznanym tu na ziemi, a niezwykła piękność jego krajobrazów i roślinności, nie da się ani opisać, ani też porów-
nać z czym kolwiek nam już znanym.
Wszystko tam wibruje, wytwarzając cichy harmonijny dźwięk, subtelne i przecudne aromaty, gamę nigdy nie spotyka-
nych barw, gra, których stwarza to nieznane światło, o jakim mówiłem przed chwilą Tam to właśnie, kołysane na falach ete-
ru, odpoczywają dusze magów w stanie zupełnego spokoju i szczęśliwości.
Jak mi mówił kiedyś nauczyciel, pragnął on odpocząć po nieustannym natężeniu woli, co jest konieczne w życiu ma-
ga. A wola – to ów drążek, przy pomocy którego akrobata zachowuje równowagę na linie, aby nie upaść na dół.
To mieszkanie spokoju i światła, gdzie dusza pogrąża się w swoją “manwantarę”, zrodziło mylne wyobrażenie o Nir-
wanie.
Jak ci wiadomo, ludzie stworzyli pojęcie, że dusza tonie w świetle wszechświata i zatraciwszy swoją indywidualność –
jednoczy się z Bóstwem. W istocie zaś, owa Nirwana – jest to tylko pewna przerwa, czyli stan odpoczynku, z którego du-
sza wychodzi uzbrojona w nowe siły do pracy w obszarze nieskończoności.
Zwykłemu śmiertelnikowi nie danym jest zbadać drogi i poznać cel, do którego zdąża dusza Wielkiego Wtajemniczo-
nego. Gdzie zaś kończy się bieg wiecznego obrotu, bezustannie trwającego za ognistą przegrodą i kierującego kosmosem,
to – tajemnica Niepojętego.
My zaś, przyjacielu Narajano, wszedłszy zaledwie na niewielki wzgórek wiedzy – patrzymy na rojące się u stóp naszych ludz-
kie mrowisko i ze smutkiem obserwujemy, jak ślepy i nieokrzesany tłum, opanowany przez instynkty ciała, nienawidzi się
wzajemnie, dręczy lub też zabija dla szybko przemijających dóbr ziemskich, których trwale nigdy nie zdobędzie. Ludzie za-
pominają o tym, że na ziemi są tylko chwilowymi mieszkańcami, których śmierć rozsieje, podobnie jak pył, unoszony przez
wiatr; – zapominają, że jedno tylko wielkie PRAWO MIłOŚCI daje spokój.

“MIŁUJCIE SIE WZAJEMNIE”

– nauczał Syn Boży.


– Ach, jakże szczęśliwi jesteśmy i jakaż wielką, doprawdy, obdarzono nas łaską, że możemy rozumieć Prawa Boskie
i zrzuciliśmy już z siebie wszystko, co najcięższe ze słabostek i marności ludzkich – wyszeptał Narajana i opanowany mo-
38
dlitewnym zachwytem, wzniósł oczy ku gwiaździstemu niebu.
Supramati mocno uścisnął mu rękę.
– A więc – pójdziemy do światła, wskażemy drogę braciom naszym, błądzącym w mroku i ujarzmionym przez ludz-
kiego “zwierza”; będziemy niestrudzenie pracować, aby okazać się godnymi włożonej na nas świętej misji – PRAWODAW-
CÓW tej młodzieńczej ziemi.

Koniec.

39

Вам также может понравиться